Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Mali: Naloty nie złamały dżihadystów, Francja kieruje do walki wojska lądowe

0
Podziel się:

Pięciodniowe naloty francuskich samolotów i śmigłowców nie tylko nie złamały
malijskich dżihadystów, kontrolujących północną część Mali, ale nie powstrzymały ich nawet przed
zajęciem kolejnych miast. Chcąc nie chcąc, do walki z partyzantami Francja skierowała wojska
lądowe.

Pięciodniowe naloty francuskich samolotów i śmigłowców nie tylko nie złamały malijskich dżihadystów, kontrolujących północną część Mali, ale nie powstrzymały ich nawet przed zajęciem kolejnych miast. Chcąc nie chcąc, do walki z partyzantami Francja skierowała wojska lądowe.

Kilkuset francuskich żołnierzy ruszyło w środę o świcie, by odbić z rąk partyzantów garnizonowe miasteczko Diabaly, położone na zachodzie kraju przy granicy z Mauretanią. Partyzanci zdobyli je w poniedziałek mimo trwających od piątku francuskich nalotów.

Choć Francuzi od wtorku zrzucają na Diabaly ćwierćtonowe bomby, dżihadyści wciąż utrzymują je pod kontrolą. Diabaly leży na strategicznej drodze, wiodącej przez miasto Segou do stolicy kraju, Bamako. Francuska piechota i żołnierze Legii Cudzoziemskiej zamierzają zablokować tę drogę i nie pozwolić partyzantom zbliżyć się do Bamako. Francuzi musieli posłać do walki wojska lądowe, bo malijska armia nie jest w stanie stawić czoła dżihadystom.

Okazuje się, że rządowe wojska nie wyparły partyzantów także z bombardowanego od piątku miasta Konna, leżącego na drugiej strategicznej drodze do Bamako przez Mopti. Dżihadyści zdobyli Konnę w czwartek, a obawa, że ruszą dalej, na stolicę, skłoniła Francję do interwencji zbrojnej w Mali. Malijski rząd zapewniał dotąd, że partyzanci wycofali się z Konny. We wtorek przyznał, że miasto wciąż jest pod kontrolą rebeliantów.

Francuzi liczyli dotąd, że do walki z dżihadystami w Mali wystarczy im lotnictwo, po czym do akcji wkroczą wojska z krajów Afryki Zachodniej i malijska armia, by przygwożdżeni z powietrza partyzanci nie uciekli, ani nie zdążyli przegrupować oddziałów.

Fatalny stan rządowego wojska z Mali, a także opieszałość zachodnioafrykańskich sojuszników (z pomocą Paryżowi nie palą się też specjalnie jego sojusznicy z Europy, którzy na razie oferują jedynie samoloty do przewożenia do Mali zachodnioafrykańskich żołnierzy, gdy będą już gotowi) sprawiły, że Francja postanowiła zwiększyć swój korpus ekspedycyjny w Mali do 2,5 tys. żołnierzy. Prezydent Francois Hollande oznajmił, że jego wojska pozostaną na terytorium Mali tak długo, aż w kraju tym zapanuje porządek i spokój. "Powinniśmy zacząć przyzwyczajać się do myśli, że nasza misja w Mali potrwa dłużej" - przyznał francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian.

"A jednak Francuzi niczego się nie nauczyli w Afganistanie" - tak ocenił francuską inwazję w Mali rzecznik afgańskich talibów Zabiullah Mudżahed, a malijscy dżihadyści, związani z filią Al-Kaidy z Maghrebu, zapowiedzieli Paryżowi przewlekłą, partyzancką wojnę na wyczerpania i terrorystyczne ataki przeciwko francuskim obiektom i obywatelom. "Przestrzegamy Francję przed odtrąbianiem zwycięstwa - powiedział jeden z przywódców malijskich dżihadystów Omar Ould Hamaha. - Z wojny w Afganistanie udało się jej wycofać. Z Mali nie wygrzebie się nigdy".

W środę o świcie dżihadyści zaatakowali należące do zachodnich koncernów pole naftowe na południu Algierii, gdzie zabili dwóch cudzoziemców i uprowadzili m.in. obywateli Japonii, Wielkiej Brytanii, Norwegii i prawdopodobnie Francji.

W niewoli saharyjskiej filii Al-Kaidy znajduje się już ośmiu Francuzów, a dżihadyści od dawna grozili, że zabiją jeńców, jeśli zostaną zaatakowani przez Francję.

W środę ich sojusznicy, talibowie z Somalii skazali na karę śmierci przetrzymywanego od trzech lat oficera francuskiego wywiadu, którego w sobotę bez powodzenia próbowali uwolnić komandosi z Francji. Akcja zakończyła się katastrofą i zginęło w niej dwóch francuskich żołnierzy.

Francuzi coraz bardziej zdają sobie sprawę, że ich interwencja w Mali nie ograniczy się do powietrznych rajdów i że będą musieli posłać tam także wojska lądowe. W najlepszym wypadku francuscy żołnierze będą wspierać w walce zachodnioafrykańskie armie, które w grudniu 2012 r. otrzymały zgodę i flagę ONZ do inwazji na Mali. Afrykańskie oddziały są jednak do inwazji kompletnie nieprzygotowane.

Zastrzegając anonimowość, nigeryjski oficer przyznał dziennikarzowi Reutersa, że w armii Nigerii, mającej wystawić w Mali ponad tysiąc żołnierzy, panuje bałagan i nie ma ona żadnego doświadczenia w prowadzeniu wojny na pustyni. "Nie wiemy nawet, jak zabezpieczyć broń i pojazdy, żeby nie zostały zniszczone przez piasek - wyznał Nigeryjczyk. - A mamy tam bić się z partyzantami, którzy od lat żyją wśród wydm".

We wtorek, aby uniemożliwić francuskim szpiegom ukrytym wśród ludności cywilnej naprowadzanie samolotów na cel, partyzanci z Gao odcięli od miasta wszelkie połączenia telefoniczne. Gao, największe miasto opanowanej przez dżihadystów północy Mali, stało się pierwszym celem francuskich nalotów. W czasie weekendu od bomb i rakiet zginęło tam ponad 60 partyzantów.

Trwająca od 11 stycznia francuska inwazja i wybuch nowych walk sprawiły, że w Mali pojawiło się ok. 30 tys. nowych uchodźców. Według szacunków ONZ w wyniku trwającej od roku wojny domowej w Mali liczba uchodźców sięga prawie pół miliona, z czego ok. 150 tys. osób znalazło schronienie w krajach sąsiednich.

Wojciech Jagielski (PAP)

wjg/ jhp/ mc/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)