Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Nepal: Szkoły na krańcu świata

0
Podziel się:

W Nepalu mieszkańcy wiosek, o których zapomniał rząd i wielkie organizacje
pozarządowe, z niewielką pomocą prywatnych darczyńców z Europy budują szkoły w trudno dostępnych
górach. Nowe placówki skrócą drogę dzieci do szkoły i więcej z nich zdobędzie wykształcenie.

W Nepalu mieszkańcy wiosek, o których zapomniał rząd i wielkie organizacje pozarządowe, z niewielką pomocą prywatnych darczyńców z Europy budują szkoły w trudno dostępnych górach. Nowe placówki skrócą drogę dzieci do szkoły i więcej z nich zdobędzie wykształcenie.

Jaroslav Volsicky ciężko sapiąc pokonuje ostatnie schody stromego podejścia. "Już naprawdę blisko, za tamtym wzgórzem" - wskazuje daleko w górę opierając się o wybielony czorten, rodzaj buddyjskiej kapliczki. Przeciera spocone czoło i zdejmuje ciężki plecak. Niżej na tarasach wyciętych w stromych grzbietach górskich i głęboko w dolinie rzeki pojawiają się pierwsze światełka. Robi się już ciemno. "Myślałem, że dzisiaj dojdziemy do mojej szkoły, ale będziemy musieli przenocować w następnej wiosce" - Jaroslav, dla przyjaciół "Yarda", informatyk z Pragi, czuje się tu jak u siebie.

Tłumaczy, że chociaż dystrykt Ramechhap, położony około 100 km na wschód od stolicy Katmandu, nie jest atrakcją turystyczną i nie ma tu żadnej infrastruktury, to tym chętniej miejscowi wezmą pod swój dach. Taki gość z innego świata zdarza się wyjątkowo rzadko i jeszcze długo będzie się mówiło o jego wizycie. I broń Boże nikt nie weźmie złamanego grosza za gościnę.

Do wioski Chharpa, gdzie Yarda buduje szkołę, jedzie się cały dzień autobusem, następny dzień zajmuje przejście przez strome góry. "Specjalnie wybrałem miejsce na końcu świata, tutaj szkoły są wyjątkowo potrzebne" - opowiada Jaroslav przy szklaneczce domowej rakszi, lokalnego trunku, który gospodarz cały czas dolewa. "Dzięki tej szkole więcej dzieci zdobędzie przynajmniej podstawową edukację. Wcześniej droga do podstawówki zajmowała wiele godzin przez góry, a to małe dzieci, więc część z nich zostawała w domach " - nauczyciel z Chharpy, Nima Lama potwierdza w rozmowie z PAP. Dodaje, że bogatsi rodzice wysyłają dzieci do szkół z internatem w Katmandu. "Nawet 6-7-latki uczą się w takich szkołach. Widzą się z rodzicami raz na kilka miesięcy podczas świąt. Tracą dzieciństwo, a poziom szkół w Katmandu nie jest wcale wyższy" - podkreśla.

"Na wsiach, w tak zaniedbanych regionach jak dystrykt Ramechhap, gdzie nie ma żadnych dróg i urzędów, gdzie życie jest trudne, brak szkół to największy problem" - tłumaczy PAP Akka Lama, prezes organizacji DCWC, która z pomocą prywatnych darczyńców buduje szkoły w Ramechhap i sąsiednim Kavrepalanchok.

Akka pochodzi z wioski w Ramechhap. Jego rodzina przeniosła się jednak do Katmandu w poszukiwaniu lepszego życia. Tutaj Akka zaczął uczyć się sztuki tworzenia thanek, rodzaju misternych malowideł na płótnie. Przedstawiają wizerunki największych buddów, które wierni wykorzystują do modlitwy i medytacji. Po około ośmiu latach terminowania u mistrza w klasztorze, Akka otworzył własną pracownię w centrum Katmandu. Biznes tak się rozkręcił, że eksportuje thanki do USA i Europy.

Nie zapomniał jednak, skąd pochodzi. "Dla mnie było czymś naturalnym, że skoro tak mi się powodzi, to muszę się odwdzięczyć losowi. W Katmandu jest wiele zagranicznych organizacji, ale one marnotrawią pieniądze i rzadko wychodzą poza bogate miasto" - podkreśla.

Potwierdza to Manoj Gautam, działacz organizacji ekologicznych, który wielokrotnie pracował dla takich organizacji. "Budżety zagranicznych organizacji są rozdmuchane, zbyt dużą ich część stanowią wynagrodzenia zagranicznych konsultantów. Co więcej, prowadzi się bezsensowne szkolenia za wielkie pieniądze, projekty robi się na oślep, bez porządnego rozpoznania potrzeb lokalnych społeczności" - ocenia w rozmowie PAP.

Akka wspomina, że na samym początku funkcjonowania jego organizacji, zdarzyły się wpadki. DCWC wybudowała szkołę w Nagarkot, wiosce położonej bardzo blisko Katmandu. Wkrótce pojawiła się zagraniczna organizacja, która za dużo większe pieniądze postawiła obok drugą szkołę, rozdała dzieciom mundurki oraz przybory szkolne. Pierwsza szkoła opustoszała. "To jest marnotrawienie pieniędzy, przecież w tak wielu innych miejscach brakuje szkół" - Akka nie kryje rozgoryczenia.

DCWC przyjęła założenie, że inicjatywa wybudowania szkoły musi wyjść od lokalnej społeczności. Najpierw rada wioski pisze list do organizacji, a następnie DCWC wysyła tam swojego pracownika, żeby zbadał, czy szkoła rzeczywiście jest potrzebna. "W przeciwnym wypadku nikt do tej szkoły nie będzie chodził, to musi być ich szkoła, muszą wziąć za nią odpowiedzialność" - tłumaczy Akka, dodając, że prywatni darczyńcy, tak jak Jaroslav, pokrywają większość kosztów, ale społeczność zapewnia transport cegieł i betonu na miejsce budowy. A to nie jest mało, bo wszystko trzeba przynieść na własnych plecach. Co więcej, okoliczni mieszkańcy budują szkołę w "czynie społecznym". Niemal od razu staje się szkołą państwową, rząd Nepalu wysyła tam swoich nauczycieli.

Zazwyczaj koszt takiej placówki nie przekracza 10 tys. euro (ok. 42 tys. zł). "Dużo podróżuję, lubię Nepal i chciałem pomóc jego mieszkańcom. Ta idea jest prosta i bezpośrednio zmienia rzeczywistość. Oprócz tego taki mały projekt sam mogę skontrolować" - mówi Jaroslav patrząc na niebieski dach długiego budynku szkoły postawionej na krańcu świata.

Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)

pas/ lm/ ro/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)