Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Proces dr. G. - pacjenci potwierdzają, że dawali mu łapówki

0
Podziel się:

Pierwsi świadkowie, rodziny b. pacjentów dr.
Mirosława G., potwierdzili w poniedziałek przed sądem, że wręczali
mu pieniądze w zamian za leczenie. Oskarżony lekarz odrzuca
zarzuty i twierdzi, że część z nich wynika z nieporozumień.

Pierwsi świadkowie, rodziny b. pacjentów dr. Mirosława G., potwierdzili w poniedziałek przed sądem, że wręczali mu pieniądze w zamian za leczenie. Oskarżony lekarz odrzuca zarzuty i twierdzi, że część z nich wynika z nieporozumień.

Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa kontynuował proces b. ordynatora kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie, zatrzymanego 12 lutego 2007 r. przez CBA pod zarzutem korupcji i zabójstwa pacjentów (drugi zarzut już prawomocnie obalono). Proces wkroczył w kolejną fazę - zeznania rozpoczęły osoby, które przyznają, że dały łapówkę lekarzowi za: operację kardiochirurgiczną, przyjęcie do szpitala czy pozostawienie na oddziale po operacji.

Ci byli pacjenci dr. G. (lub bliscy pacjentów, którzy zmarli) nie zostali oskarżeni o korumpowanie lekarza (jak 20 innych, którzy nie przyznali się do tego), bo po aresztowaniu ordynatora sami zgłaszali się na przesłuchanie do CBA lub prokuratur (CBA uruchomiło nawet specjalną infolinię).

Jedną z nich była 38-letnia Anna K. Zeznawała, jak w październiku 2005 r. razem z siostrą dowiadywały się o zdrowie matki, operowanej w klinice dwa dni wcześniej, a dr G. nieledwie tydzień po operacji przeniósł ją z oddziału kardiochirurgii do innego szpitala; dziś uważa ona, że to dlatego, bo nie dały łapówki, której się domagał w zawoalowany sposób. Kobieta miała też żal, że szpital pomylił w wypisie grupę krwi jej matki oraz nie powiadomił o odleżynach. Anna K. z siostrą zawiadomiły o tym także Okręgową Izbę Lekarską (która do dziś bada sprawę). Ich matka zmarła w styczniu 2006 r., trzy miesiące po operacji

"Liczyłam, że po zgłoszeniu tej sprawy do CBA ruszy cię coś w izbie lekarskiej" - przyznała kobieta. "Ale w tej pani skardze - jeszcze sprzed zatrzymania pana doktora - nie ma nic o korupcji" - zauważył mec. Adam Jachowicz, który od poniedziałku jest nowym obrońcą kardiochirurga, w miejsce mec. Magdaleny Bentkowskiej. "Wtedy myślałam tylko o zdrowiu mamy, to było dla mnie najważniejsze, a poza tym wiedziałam, że mogę skargę uzupełnić ustnie. Dziś to bym napisała nie 5, a 30 stron skargi" - odpowiedziała Anna K. Adwokat zareagował na to pytaniem, czy coś jeszcze "przypomniało się" jej w CBA.

Inny świadek, Wiktoria C., emerytowana nauczycielka z Zambrowa, twierdzi, że gdy przyjechali w marcu 2003 r. z chorym mężem do dr. G., ten miał powiedzieć, by przygotowała się na "wydatek" w związku z operacją i pobytem w szpitalu. "Spytałam więc na korytarzu przed gabinetem doktora, ile to jest ten +wydatek+. Tam kobiety mi powiedziały, że to jest 1000 zł i tyle dałam w kopercie. Uważam, że to łapówka, bo nie dostałam żadnego pokwitowania. Właściwie nie zdążono jeszcze położyć człowieka do szpitala, a już mi się sugeruje, że należy się przygotować na wydatek" - zeznała przed sądem.

Dr G. oświadczył, że to nieporozumienie, bo mówiąc o "wydatkach" miał on na myśli to, że mąż będzie musiał zostać w szpitalu dłuższy czas i trzeba będzie mu wynająć nocną opiekę pielęgniarki. Kobieta powiedziała jeszcze, że po telewizyjnych informacjach o aresztowaniu lekarza sama poszła do prokuratury w Zambrowie, gdzie złożyła zeznania, po czym "poczuła się lżej", bo cała sprawa ciążyła jej na sercu, szczególnie po śmierci męża, który zmarł tydzień po operacji. Nie chciała odpowiadać, czemu dopiero po zatrzymaniu dr. G. postanowiła złożyć zeznania.

66-letnia Joanna G., której mąż zmarł dzień po aresztowaniu kardiochirurga, w CBA i w prokuraturze zeznawała, że wiedziała o kopercie z dolarami, którą mąż dał lekarzowi. Przed sądem zeznała jednak, że to CBA namawiało ją do przyznania się, gdy przyszli przeszukać jej mieszkanie, a potem ją zatrzymali i do późnej nocy przesłuchiwali. "Mówili: my wszystko wiemy, wszyscy się już przyznali, pani mąż jest teraz na OIOM, a pani - jak się nie przyzna - będzie zatrzymana" - mówiła w sądzie kobieta. Twierdziła w poniedziałek, że mąż jej w nic nie wtajemniczał i jeśli dał jakieś pieniądze - zrobił to na własną rękę.

Marianna R., emerytowana ekonomistka, także zadzwoniła do CBA i nie kryła w sądzie swego żalu do dr. G., który - jej zdaniem - za wcześnie wypisał ją ze szpitala z niezrośniętą raną po wszczepieniu trzech bypassów i nie objaśnił, jak zmieniać na niej opatrunki. Twierdziła, że łatwo się było domyślić, iż dr G. żądał łapówki, bo mówił, że "u niego jeden bypass kosztuje 3 tysiące zł".

"Wdarłam się do jego gabinetu, żeby mu pokazać tą ranę, a on na mnie nawrzeszczał, że co ja sobie wyobrażam, że on jest najlepszym w Polsce kardiochirurgiem i że jak bym przyszła mu podziękować za operację, to on by mi wszystko pokazał, co robić z tą raną. Wtedy zrozumiałam, że on mnie wypisał z otwartą raną, bo nie dałam pieniędzy. Tak uważam, ale nie wiem, dlaczego, na jakiej podstawie" - zeznała kobieta, indagowana przez obronę.

Dalszy ciąg procesu - w przyszłym tygodniu. (PAP)

wkt/ itm/ mag/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)