Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Rodziny poszkodowanych w Serbii lecą na miejsce wypadku; narzekają na brak informacji o bliskich

0
Podziel się:

Ponad 30 osób z rodzin pasażerów polskiego
autokaru, który w piątek rano uległ wypadkowi w Serbii, jeszcze w
piątek poleci na miejsce wojskowym samolotem. Rodziny skarżą się,
że wciąż nie mają wiarygodnych informacji o swoich bliskich.

Ponad 30 osób z rodzin pasażerów polskiego autokaru, który w piątek rano uległ wypadkowi w Serbii, jeszcze w piątek poleci na miejsce wojskowym samolotem. Rodziny skarżą się, że wciąż nie mają wiarygodnych informacji o swoich bliskich.

Rodziny poszkodowanych gromadzą się w kopalni "Ziemowit" w Lędzinach, gdzie pracowała duża część uczestników wycieczki. Wśród 68 pasażerów autobusu, którzy wykupili wczasy w Bułgarii w biurze podróży In Tour z Bielska-Białej, 36 osób to obecni lub emerytowani pracownicy kopalni oraz członkowie ich rodzin.

Pasażerowie autokaru byli na wczasach od 30 czerwca w bułgarskiej miejscowości Kraniewo. W drodze powrotnej między Belgradem a Nowym Sadem w Serbii doszło do wypadku, w którym zginęło sześć osób - dwoje dzieci, kobieta i trzech mężczyzn. Ciężko rannych jest siedem osób, a lżej - 31. Ranni trafili do szpitala w Nowym Sadzie.

Jak mówił dziennikarzom przed kopalnią Bogumił Poradzisz, jego siedemnastoletni syn pojechał na kolonie do Bułgarii z kolegami. Od chwili, gdy Poradzisz dowiedział się o wypadku - wcześnie rano - nie miał o nim żadnej informacji.

"Telefony wyłączone, z nikim nie da się połączyć. Próbowaliśmy do syna, do jego znajomych, do konsulatu, do ambasady - albo nie da się połączyć, albo nic nie wiedzieli. Lecę na miejsce, by coś się na własną rękę dowiedzieć" - mówił Poradzisz.

Zaznaczył, że nie podobał mu się wyjazd autokaru do Bułgarii. "Przyjechali po grupę syna spóźnieni godzinę. Było zamieszanie, policja sprawdzała autokar. Dopiero późnym wieczorem wyjechali ponoć z Bielska. Wóz miał mieć niby dwa lata, ale pierwszej nowości to nie był" - mówił Poradzisz. Także inni zgromadzeni mówili o wątpliwościach co do stanu technicznego autokaru.

Jacek Sieradzki dowiedział się o wypadku w chwili, gdy skończył nocną zmianę w kopalni. "Wyszedłem z łaźni i poszedłem do związków, by sprawdzić godzinę ich przyjazdu. Dostałem dwa numery by dzwonić, bo autokar miał wypadek. Zatrzęsło mną, ale nie dopuszczam myśli, by coś mogło się stać mojej córeczce" - mówił.

"Już kilka godzin dzwonię co chwilę - nadal nic nie wiem. Myślę, że media nam prędzej coś powiedzą, niż ja się gdzieś dodzwonię. Do Serbii pojedzie żona, bo ona ma paszport. Tam pojechała na kolonie nasza 10-letnia córka Ewelina, ja tu będę na nią czekał z dwoma synami" - zaznaczył Sieradzki.

"To bardzo dużo, że ktoś szybko organizuje ten wyjazd. Zareagowali natychmiast. To bardzo dla nas dużo. Nie zapewnienia, że będzie jakaś pomoc, ale realny wyjazd na miejsce. To naprawdę dla mnie dużo, gdyż nie wiem gdzie jest córka - czy w szpitalu, czy gdzieś indziej" - podkreślił.

Według dyrektora kopalni ds. pracy, Mirosława Drzyzgi, pracownicy kopalni wykupili wczasy w Bułgarii na własną rękę, korzystając z dofinansowania przez kopalnię. Drzyzga poinformował, że z kopalni do Serbii zamierza jechać ok. 25 osób - członków rodzin pracowników kopalni. Do Serbii mają też jechać bliscy innych uczestników wyjazdu.

Jak zaznaczył Drzyzga, wcześnie rano do Serbii pojechał już mikrobus z trzema przedstawicielami kopalni, którzy mieli na miejscu pomóc poszkodowanym i zebrać informacje o stanie ich zdrowia.

Do wypadku doszło w piątek rano na drodze M5 - łączącej Belgrad i Nowy Sad z granicą węgierską. Z niewyjaśnionych przyczyn autokar wiozący ok. 70 pasażerów wypadł z drogi i stoczył się do rowu.

Według relacji świadków najbardziej poszkodowane zostały osoby siedzące w tylnej części autokaru. Po wypadku poszkodowani zostali ulokowani w trzech miejscowych szpitalach. (PAP)

mtb/ mab/ bno/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)