Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Świadek: kontroler z Mirosławca działał prawidłowo

0
Podziel się:

Kontroler na lotnisku w Mirosławcu, w pobliżu którego w 2008 r. doszło do
katastrofy samolotu CASA, działał prawidłowo; tak jak go uczyłem - zeznał w środę przed sądem
wojskowym por. Szczepan Messyasz, który szkolił wielu wojskowych kontrolerów lotu.

Kontroler na lotnisku w Mirosławcu, w pobliżu którego w 2008 r. doszło do katastrofy samolotu CASA, działał prawidłowo; tak jak go uczyłem - zeznał w środę przed sądem wojskowym por. Szczepan Messyasz, który szkolił wielu wojskowych kontrolerów lotu.

O "umyślne niedopełnienie obowiązków" w związku z tą katastrofą Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu oskarża por. Adama B. "Mając obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa samolotu CASA, poprzez kontrolowanie ruchu samolotu na ścieżce zniżania, przekazywania załodze samolotu informacji o pozycji statku w stosunku do ścieżki zniżania, nie egzekwował tych powinności" - uznali wojskowi śledczy. Ich zdaniem zachowanie Adama B. nie miało jednak bezpośredniego wpływu na katastrofę. Proces Adama B. toczy się przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Warszawie. Za umyślne niedopełnienie obowiązków grozi do 3 lat więzienia.

Porucznik Messyasz zeznając w środę przed tym sądem jako świadek podkreślił, że osobiście wyszkolił i nadawał uprawnienia kontrolerskie ok. 40 wojskowym kontrolerom i nawigatorom - w tym gronie był też oskarżony. "Nie mogę o nim powiedzieć złego słowa. Nie miałem nigdy żadnych uwag. I on mi się sprawdził. Starał się zdobywać poszczególne uprawnienia. Przychodził nawet na te loty, na które nie musiał - chciał się szkolić" - podkreślił świadek.

Jak dodał, nie zgadza się ze stwierdzeniem Komisji Badania Wypadków Lotniczych, która uznała, że kontroler nieumiejętnie sprowadzał samolot CASA. "Jeśli podawał kursy i odległości, to podawał prawidłowe. Można mu zarzucić, że robił przerwy w podawaniu komunikatów, ale ja do tego zastrzeżeń nie mam. Sam uczyłem, że patrzy się najpierw wskaźnik kursu i podaje: na kursie dobrze. Wtedy musi być ta przerwa, żeby spojrzeć na wskaźnik ścieżki zniżania i powiedzieć: dobrze/niedobrze. Według mnie, on to robił dobrze, tak jak uczyłem" - zeznał porucznik Messyasz.

Jego zdaniem, błąd był po stronie załogi CASY, która w tej sytuacji ewidentnie nie zwracała uwagi na przyrządy nawigacyjne, lecz próbowała - jak to mówią w lotniczym slangu - "usiąść po meblach", czyli wylądować orientując się na obiekty naziemne. "Gdyby patrzyli na przyrządy, to by zauważyli, że są nad ścieżką" - uważa świadek. Jak zauważył, na miejscu katastrofy nie było śladów ściętych drzew, co jego zdaniem prowadzi do wniosku, że samolot niemal pionowo uderzył w ziemię, a nie schodził do lądowania szybując - wówczas bowiem musiałby "skosić" pobliskie drzewa.

Wskazał zarazem, że załoga dopuściła się zabronionego w tych warunkach manewrowania kursem na niewielkiej wysokości. "Chcąc lądować albo odejść na lotnisko zapasowe i będąc na niskiej wysokości, ruch skrzydłami może być najwyżej do 15 proc. (względem poziomu - PAP), a tu ewidentnie +przeciągnęli+ wolant do 30-40 procent" - podkreślił.

Inny zeznający w środę świadek, płk rez. pilot Paweł Kowalczyk zauważył, że w końcówce wykonywanego przez załogę podejścia na lotnisko w Mirosławcu były takie sytuacje, kiedy piloci nie reagowali na komendy kontrolera. "Mogło to być spowodowane tym, że kontroler nie za dużo widział na wskaźniku radiolokacyjnym, bo samolot był już za blisko od pasa - ale to tylko moje przypuszczenie. Na małych odległościach od pasa, na sprzęcie, jakim dysponuje kontroler, nie za dużo widać" - dodał.

W jego ocenie, kontroler za bardzo koncentrował się na kursie lądującego samolotu, a za mało na wysokości (ścieżce schodzenia). "Na 12 km samolot powinien być na 600 m, na 8 km - na 400 m, a na 4 km - na 200 m. A tu na 4 km on był na 400 m, czyli dwa razy za wysoko. Potem ścieżka schodzenia była już za stroma. A były chmury. Gdyby chmur nie było, pewnie by sobie poradzili, ale w takich warunkach jak były wtedy, nie widzieli pasa ani obiektów naziemnych" - ocenił pilot.

Transportowy samolot CASA C-295 M nr 019 z 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego w Krakowie rozbił się 23 stycznia 2008 r. o godz. 19.07, podchodząc do lądowania w 12. Bazie Lotniczej. Maszyna wykonywała lot na trasie Okęcie - Powidz - Krzesiny - Mirosławiec - Świdwin - Kraków, rozwożąc uczestników konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP. Na pokładzie było czterech członków załogi i 16 wysokiej rangi oficerów Sił Powietrznych. Wszyscy zginęli. (PAP)

wkt/ bos/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)