Co najmniej cztery osoby zginęły we wtorek o świcie postrzelone podczas rozpędzania przez syryjskie siły bezpieczeństwa antyrządowego protestu w mieście Homs w środkowej części kraju - poinformowali obrońcy praw człowieka.
Jak informują świadkowie, we wtorek do południa 700-tysięczny Homs przypominał opuszczone miasto. Zamknięte były sklepy, targowiska i szkoły.
Jeden z aktywistów relacjonował, że siły bezpieczeństwa, w tym nieregularne bojówki prezydenta Baszara el-Asada, "ganiały ludzi po ulicach do godz. 6 rano (5 czasu polskiego)". Według innego działacza rannych zostało co najmniej 25 osób.
W poniedziałek na Placu Zegarowym w centrum Homs zebrały się setki ludzi. Przynieśli ze sobą materace, żywność i wodę, zapowiadając, że pozostaną tam, dopóki Asad nie ustąpi.
Według świadków policja wezwała przez głośniki, by demonstranci rozeszli się, wyznaczając im czas do godz. 2 w nocy. Po upływie wyznaczonego czasu wkroczyły siły bezpieczeństwa, wystrzeliwując gaz łzawiący i strzelając z ostrej amunicji do uciekających.
"Wchodzili do domów, wiele osób aresztowano" - relacjonuje jeden z mieszkańców miasta.
Według obrońców praw człowieka od 18 marca, gdy w Syrii rozpoczęły się antyprezydenckie protesty inspirowane wydarzeniami w Egipcie i Tunezji, siły bezpieczeństwa zabiły ok. 200 demonstrantów.
Demonstracje, pierwsze tak duże od czasu bezwzględnego stłumienia islamskiego powstania w 1982 roku, przyciągają wszystkie grupy społeczne - od ugrupowań świeckich, lewicowych, plemiennych po islamistów i studentów.
Asad, który 11 lat temu przejął władzę po swoim ojcu, odpowiedział kombinacją ograniczonych ustępstw i brutalnego tłumienia sprzeciwu.
W poniedziałek syryjskie MSW ogłosiło, że antyrządowe manifestacje, których uczestnicy domagają się ustąpienia prezydenta, to zbrojne powstanie dowodzone przez uzbrojone grupy radykalnych salafitów. Syryjskie władze obwiniają siły zewnętrzne, w tym Liban i ugrupowania islamistyczne, o wywoływanie niepokojów.(PAP)
keb/ mc/
8816304 arch.