Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Szczególne święta powodzian z Sandomierza

0
Podziel się:

Siedem miesięcy po powodzi w Sandomierzu 340 osób nadal mieszka w
tymczasowych noclegowniach, zorganizowanych przez władze miasta. Święta Bożego Narodzenia spędzą w
pokojach internatów. Mimo trudnych warunków szykują rodzinne święta, choć z pewnością będą one
skromniejsze.

Siedem miesięcy po powodzi w Sandomierzu 340 osób nadal mieszka w tymczasowych noclegowniach, zorganizowanych przez władze miasta. Święta Bożego Narodzenia spędzą w pokojach internatów. Mimo trudnych warunków szykują rodzinne święta, choć z pewnością będą one skromniejsze.

Część osób nie zdążyła jeszcze wyremontować po powodzi swoich domów czy mieszkań, inni muszą przeprowadzić się w nowe miejsca, ponieważ ich domy rozebrano; wydano ok. 100 takich decyzji. W oknach na parterach wielu domów w prawobrzeżnej części miasta, która była zniszczona przez powódź, nie widać jeszcze firanek, nadal trwają remonty, a ludzie mieszkają na wyższych kondygnacjach.

Część mieszkańców z 2,5 tys. osób poszkodowanych przez powódź przebywa także u swoich rodzin lub wynajmuje kwatery prywatne czy mieszka w szkolnych internatach.

Wiceburmistrz Marek Bronkowski tłumaczy w rozmowie z PAP, że w internacie szkoły rolniczej w Mokoszynie mieszkają 34 osoby, w internacie byłej szkoły budowlanej - 230 osób, a w akademiku Wyższej Szkoły Humanistyczno-Przyrodniczej - 77.

Akademik przy ulicy Portowej mieści się w pobliżu sandomierskiej Huty Szkła i osiedla Baczyńskiego. Teren ocalał podczas majowej i czerwcowej powodzi, m. in. dzięki zaangażowaniu służb ratunkowych i mieszkańców, którzy umacniali pobliskie wały.

Na pierwszym piętrze akademika mieszka, razem z synem i wnukiem, 80-letnia pani Janina. Od 16 lat pomaga synowi wychowywać dziecko - dziś już 23-letniego Wojtka.

"Na święta zostanę tutaj. Mam czterech synów - od powodzi nie spotkałam się z pozostałymi i nie liczę na pomoc żadnej rodziny. Jestem szczęśliwa, że jestem razem z tymi swoimi chłopcami. Z radością podchodzimy do tego, że żyjemy" - mówi wzruszona kobieta.

Pani Janina podkreśla, że nie planuje żadnych świąt. "Będzie tak samo jak w każdą niedzielę. Tyle już tych świąt było w moim życiu, tak że jest mi to zupełnie obojętne. Upiec? Nie upiekę nic, najwyżej kupię ciasto. Kawy nie pijemy, herbatkę sobie zrobimy. Jakiś obiad i będzie bardzo miło - bo jest tutaj ciepło, każdy ma swój tapczanik" - opowiada. Dodaje, że ważnym lokatorem jest ocalony z powodzi pies.

Wcześniej mieszkali przy ulicy Lwowskiej, na parterze dwupiętrowego bloku zarządzanego przez kolej - zmarły przed siedmiu laty mąż pani Janiny pracował jako kolejarz. Ich lokum zostało całkowicie zniszczone przez wodę. "Na początku myślałam, że woda szybko opadnie, nie chciałam się ewakuować. Siedziałam na piętrze" - wspomina kobieta. Namawiana przez policję i wnuka opuściła dom po kilku godzinach.

Na początku trafili do noclegowni zorganizowanej przez Caritas - po dziewięciu dniach zakwaterowano ich w akademiku - byli tu pierwszymi lokatorami. Po jakimś czasie kolej zaoferowała mieszkania zastępcze, ale poza miastem. Pani Janina zdecydowała się zamieszkać w odległej o ponad sto kilometrów od Sandomierza Kazimierzy Wielkiej. Trzypokojowe mieszkanie wymagało generalnego remontu. "Tam też od tynków i podłóg trzeba było zacząć - remont taki sam jak na terenach zlanych, tylko że mury suche" - opowiada kobieta.

Pani Janina dostała 55 tys. z zasiłku, ale stara się o dodatkowe pieniądze potrzebne na sfinalizowanie prac. Lokal nadaje się już do zamieszkania - zaraz po Nowym Roku rodzina wyjeżdża z Sandomierza. Kobieta mówi, że w kolejowym bloku przy ul. Lwowskiej w Sandomierzu nie było centralnego ogrzewania. Uciążliwy dla niej był też ruch na skrzyżowaniu, przy którym stoi budynek i niektórzy sąsiedzi. "Ja po prostu podchodzę do tej powodzi jak do jakiegoś dobrego losu, który mnie spotkał" - ocenia.

Wnuk na początku opierał się przed zamieszkaniem w innym mieście, ale zmienił zdanie. Będzie szukał tam pracy. Nawet święta chciał spędzić w niewykończonym mieszkaniu.

Pani Janina pochodzi z Rawy Ruskiej pod Lwowem. Jej ojciec był przed II wojną światową komendantem policji. Ukrywał się i dzięki temu przeżył okupację. Kobieta pamięta wiele szczegółów z czasów wojny, historię miejscowych Żydów, obozu jenieckiego stworzonego przez Niemców dla Rosjan. Do Sandomierza kobieta przyjechała w 1944 r. Spisała swoje wspomnienia, ale notatki zniszczyła woda zalewająca mieszkanie.

Jak mówi, razi ją pogoń za "dobrem doczesnym", którą obserwuje u niektórych powodzian. "Najbardziej bolą mnie takie pytania, jak sąsiad wchodzi do kuchni i pyta - gdzie dają? jak dają? ile dają? kiedy dają? Ja nigdy w życiu nie liczyłam na niczyją pomoc i żadną przyjaźń. Nie przywiązuję wagi do rzeczy doczesnych. Życie jest dla mnie najważniejsze" - dodaje pani Janina.

Jej sąsiadką jest mieszkająca na pierwszym piętrze akademika, z mężem i dwójką małych dzieci, pani Elżbieta. Zajmują pokój o powierzchni 15 metrów kw. W pomieszczeniu trudno się poruszać - stoją w nim: dwa tapczany i wersalka, łóżeczko, stół, kilka krzeseł, szafa, stolik, lodówka. Wokół dziecięce zabawki. Jedno z łóżek służy za szafę i komodę.

Małgosia ma trzy lata, Michałek - osiem miesięcy. Gdy rodzina ewakuowała się ze swojego parterowego domu przy ulicy Bosmańskiej, chłopczyk miał zaledwie siedem tygodni.

"Powódź zastała nas o szóstej rano. Wyszliśmy z dziećmi w kapciach do teściowej, na przeciwko - do rodzinnego domu męża" - wspomina pani Elżbieta. Zdążyła zabrać dokumenty i plecak z pieluchami, kaszkami, butelkami i trzema parami śpioszków dla dzieci. Mąż wywiózł samochód na wał.

Zalany po dach dom niedawno rozebrali. W październiku dostali pozwolenie na budowę w tym samym miejscu, ale zdecydowali o przeprowadzce pod Rzeszów, w rodzinne strony pani Elżbiety.

Rzeczoznawca wycenił ich dom na 120 tys. zł. "Znaleźliśmy dom do kupienia za 150 tys., taki do którego można wejść i mieszkać, ale brakuje nam 15 tys. Raczej nic z tego nie będzie" - ocenia kobieta. Podkreśla, że za taką kwotę nie znajdzie podobnego lokum, jedynie mieszkania do remontu. Ciężko też zbudować nowy dom za taką kwotę.

Pani Elżbieta mówi, że na co dzień w akademiku najtrudniejsze dla niej są proste czynności - kąpanie dzieci i gotowanie. "Nie zostawię dzieci w pokoju i nie ugotuję obiadu w odległej o kilkanaście metrów kuchni lub z dzieckiem na ręku. Z gotowaniem czekam więc, aż mąż wróci z pracy" - opowiada. Podczas kąpania dzieci rodzice muszą wynieść z pokoju część rzeczy, inne przesunąć, potem przynieść wiadro z wodą. Dopiero wtedy rozkładają wanienkę i ręczniki.

Kobieta niepokoi się, że jej córeczka bardzo przeżyła widok zalewanego domu i ewakuację łódką. "Mała to strasznie odchorowała. Tydzień po tym nie chciała jeść, pić, budziła się w nocy. To jest teraz zupełnie inne dziecko" - uważa.

Rodzina spędzi wigilię u teściowej pani Elżbiety - w wyremontowanym po powodzi domu. "Tylko to będzie takie powodziowe spotkanie, bo cała rodzinę była poszkodowana. Szczerze mówiąc, za bardzo nie chce mi się iść, bo wszyscy będą mówili o powodzi" - dodaje. W święta pojadą też odwiedzać rodzinę pod Rzeszowem. "Zawsze człowiek się jakoś oderwie od tej atmosfery powodziowej" - mówi pani Elżbieta.

Rodzice sprawili Małgosi skromne mikołajki. Pod malutką choinką stoi figura świętego, dziewczynka dostała też drobne zabawki. "Tłumaczyliśmy, że się sanki zepsuły i Mikołaj nie mógł dojechać" - podsumowuje pani Elżbieta.

Trzy pokoje akademika zajmuje rodzina pani Wiesławy i pana Tadeusza - w sumie 12 osób, w większości pełnoletnich, ale niepracujących. Jest wśród nich dwoje wnucząt - sześciolatek i trzynastolatka.

Rodzina przed powodzią mieszkała w dwóch domach, w dzielnicach Nadbrzezie i Powiśle. W miejscu jednego z nich, całkowicie zniszczonego, nie można stawiać nowego budynku. Drugi - wynajmowali. Właściciel, jeszcze podczas powodzi, dał lokatorom wypowiedzenie, a budynek, który wymagał remontu, po zalaniu przez wodę - sprzedał.

Jedna z krakowskich firm zadeklarowała budowę domu dla tej wielodzietnej rodziny. Magistrat znalazł działkę w okolicach Sandomierza, budowa ma ruszyć wiosną. Pani Wiesława żyje nadzieją, że ten dom powstanie.

Nie narzeka na warunki w akademiku. Tutaj przygotuje wieczerzę wigilijną. "No bo gdzie pójdziemy? Opłatek już mamy, barszcz trzeba ugotować, kupić pierogów, trudno tu coś upiec - nie ma piekarników" - mówi pani Wiesława.

Kobieta podkreśla, że w porównaniu z powodzianami z innych części kraju - z tym, co widzi w telewizji - oni mają "super". "Jest mi tylko bardzo przykro. Gdy roznosiłam opłatki w naszej dzielnicy widziałam, że ludzie coś robią w domach, a my - nic. Człowiek tak siedzi, czeka i nie wiadomo co będzie dalej" - dodaje ze smutkiem.

Swój dom zdążyli wyremontować mieszkańcy ulicy Stoczniowej w Sandomierzu - pani Danuta i pan Leon. Mieszkają z dwiema córkami - jedna już pracuje, druga studiuje. Pani Danuta zajmuje się domem. Jedna z córek ma rentę socjalną, druga spłaca kredyt studencki.

Całkowicie zniszczone były parter i piwnica budynku: salon, kuchnia, przedpokój oraz część gospodarcza z garażem, kotłownią, pralnią i ubikacją. Po powodzi rodzinę zakwaterowano w hotelu przy szpitalu. Kiedy woda opadła, zaczęli porządki, a w lipcu zamieszkali na górnej kondygnacji domu.

W zniszczonych pomieszczeniach wynajęci robotnicy skuwali ściany i posadzki. Trzeba było położyć nową instalację elektryczną i centralnego ogrzewania. Przed wykończeniem wnętrz suszyli ściany - rodzina kupiła potrzebne urządzenie, drugie wypożyczyli z magistratu. Pomieszczenia dosuszali także piecykiem, tzw. kozą.

Ich dom nie był ubezpieczony. Pieniędzy z zasiłku remontowego - ponad 80 tys. zł, które zdążyli już rozliczyć, nie starczyło na wszystko. "Kupowało się tańsze rzeczy, z promocji, przykładowo drzwi czy płytki. Wszystko kosztuje - byle kratka wentylacyjna" - mówi pani Danuta. Lodówkę i pralkę kupili dzięki specjalnej dotacji magistratu, dostali też cement czy fugi. Żeby zaoszczędzić na robociźnie, drobniejsze rzeczy pan Leon robił sam. Kładł podłogę w salonie i montował meble w kuchni - kupili je już z własnych oszczędności. Na meble do salonu nie starczyło w tym roku pieniędzy, więc na razie będzie stał pusty. W piwnicy jest na razie tynk na ścianach, wylewki na podłodze i piec centralnego ogrzewania.

"Niektórzy mówią - za sto tysięcy dom by postawił. Nie wiedzą, co mówią. Owszem, malutki, na potrzeby jednej czy dwóch osób, to można zbudować" - uważa pan Leon. Mężczyzna podczas rozmowy nieustannie pali papierosy - wrócił do nałogu pierwszego dnia powodzi.

Pani Danuta dbała przed powodzią o ogródek przed domem - o skalniak, rododendrony, tuje. Został pusty teren, trochę iglaków. Kobieta mówi, że straciła zapał do swojej pasji i już nie będzie sadziła tylu roślin.

"Jakby przyszła teraz woda, to poddajemy się i uciekamy stąd. Ile by nie zalało, to powrotu by nie było. Obojętnie jakim kosztem, czy do innego domu, czy do bloku" - mówi pan Leon. Dodaje, że podobne nastroje mają ich sąsiedzi. Wrócili w dawne miejsca, ale obawa przed powodzią pozostała.

Od lipca pani Danuta gotuje na dwupalnikowej kuchence postawionej na piętrze. W święta chce się już przenieść do odnowionej kuchni. "Święta będą skromniejsze, trochę inne. Ale robimy rodzinną wigilię, przyjedzie moja mama. Prezenty będą skromne" - mówi. Na kolację wigilijną przygotuje smażonego karpia, barszcz z uszkami, śledzie. Na święta - bigos, nie wie czy w tym roku upiecze mięso. Będą za to ciasta - obowiązkowo sernik z brzoskwiniami i makowiec. "W pierwszy dzień świąt jedziemy do naszej rodziny, w drugi - rodzina przyjeżdża do nas. Nie można dać złego przykładu młodym i zatracać rodzin. Trzeba się spotkać z bliskimi" - podkreśla kobieta.

Pani Danuta przy przygotowaniu świątecznych potraw chce skorzystać z paczek, które dla powodzian zorganizowała sandomierska Caritas. W ramach programu "Długa Fala" przygotowano 5800 paczek. Znalazły się w nich m. in.: wędliny, pasztet, olej, herbata, kawa, majonez, ser, sałatka śledziowa, pierogi z kapustą i grzybami, suszone owoce, bakalie, pasztet, cukier i słodycze. Paczki będą rozprowadzane przez parafie.

Także Fundacja Muszkieterów przygotowała świąteczne paczki z artykułami spożywczymi dla powodzian w Sandomierzu. Będzie je można odbierać w przedświątecznym tygodniu z magazynu darów dla powodzian, znajdującego się na terenie giełdy rolniczej.

Powódź nie zniszczyła choinki - dużego sztucznego drzewa, które pani Danuta kupiła przed ubiegłorocznym Bożym Narodzeniem. "Wcześniej mieliśmy żywą choinkę, ale stała za blisko grzejnika i szybko się niszczyła. Tę nową - bardzo ładną, sztuczną - wyniosłam po świętach na strych. To ją uratowało" - mówi kobieta. Bombki i inne ozdoby oraz lampki choinkowe leżały w piwnicy. "Poszły z wodą, ale choinka została. Ona nie musi być szczególnie ubrana. Wystarczy parę bombek i to wszystko. Aby była" - dodaje pani Danuta.

Zasiłki do 20 tys. zł i 100 tys. zł na remont lub odbudowę domu zostały wypłacone 646 rodzinom. "Prawie wszystkie osoby rozliczyły się już z pierwszej transzy zasiłku, pozostałe mają na to czas do końca roku" - mówi Jolanta Gawron z sandomierskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Druga część kwoty będzie wypłacona w najbliższym czasie, a z wykonanych robót będzie można się rozliczać do czerwca 2011 r.

35 rodzin złożyło także wniosek o wypłatę rządowej pomocy do 300 tys. zł - na pieniądze mają szanse ci z powodzian, którzy zdecydowali się zbudować lub kupić dom poza terenem zalewowym. Wysokość wsparcia będzie zależała od wyceny domów, w których mieszkali.

Katarzyna Bańcer (PAP)

ban/ itm/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)