Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Szef CBA nie stawił się na procesie dr. G. z "Faktem"

0
Podziel się:

Szef CBA Mariusz Kamiński nie stawił się w piątek na cywilny proces, jaki
kardiochirurg dr Mirosław G. wytoczył dziennikowi "Fakt" za pisanie o nim per "doktor śmierć".
Nieobecność tłumaczył koniecznością złożenia pół godziny później zeznań na procesie z Julią Piterą.
Kamiński na tym procesie stawił się, spadł on jednak z wokandy z powodu nieobecności innego
świadka.

Szef CBA Mariusz Kamiński nie stawił się w piątek na cywilny proces, jaki kardiochirurg dr Mirosław G. wytoczył dziennikowi "Fakt" za pisanie o nim per "doktor śmierć". Nieobecność tłumaczył koniecznością złożenia pół godziny później zeznań na procesie z Julią Piterą. Kamiński na tym procesie stawił się, spadł on jednak z wokandy z powodu nieobecności innego świadka.

Sąd wezwał Kamińskiego na wniosek pozwanego wydawnictwa Axel Springer. Miał zeznawać o konferencji prasowej z lutego 2007 r. z udziałem ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. To tam padły słowa ministra o dr G., któremu przedstawiono zarzut zabójstwa pacjenta (ostatecznie już umorzony), "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie".

Następnego dnia prasa obszernie relacjonowała sprawę. W "Fakcie" pisano: "Doktor zabijał w rządowym szpitalu" i "Oto ofiara doktora mordercy". Sąd w Krakowie nakazał Ziobrze przeprosiny. O kardiochirurgu pisano "doktor śmierć" i "bestia nie lekarz".

W trwającym od kilku miesięcy procesie cywilnym dr G., (trwa jego proces karny o przyjmowanie od pacjentów łapówek), domaga się od "Faktu" i wydającego gazetę koncernu Axel Springer Polska przeprosin i 500 tys. zł.

Kamiński był już wzywany kilka razy, a sąd usprawiedliwiał jego nieobecności obowiązkami służbowymi. W piątek prowadząca rozprawę sędzia Monika Dominiak ogłosiła, że rano do sekretariatu sądu wpłynęło pismo szefa CBA z prośbą o wezwanie go na inny termin, z uwagi na to, że na pół godziny po rozpoczęciu procesu dr G. z "Faktem" musi być w innej sali tego samego sądu na rozprawie, którą wytoczył Julii Piterze.

Pełnomocnik kardiochirurga mec. Adam Kośnik chciał, by w tej sytuacji odstąpić od przesłuchania tego świadka. Prawnik pozwanych, mec. Łuksz Jura był przeciw - podkreślał, że Kamiński ma zeznawać o ważnych dla sprawy okolicznościach konferencji prasowej. Sąd uwzględnił usprawiedliwienie Kamińskiego i wezwał go na następną rozprawę 26 stycznia.

Okazało się jednak, że proces Kamińskiego z Piterą, chwilę po zakończeniu sprawy dr. G. z "Faktem", spadł z wokandy, bo nie stawił się świadek wezwany przez Piterę. Ten proces odroczono do 28 października.

W piątek w sprawie kardiochirurga z tabloidem sąd przesłuchał zaś byłego pacjenta dr. G., który po tym, jak kardiochirurga aresztowano, zaangażował się w pomaganie mu. Znali się już wcześniej, bo ten 65-letni mężczyzna działał w środowisku motocyklistów, których kilka lat temu dr G. namówił do honorowego oddawania krwi. "Po wyjściu z więzienia to był strzępek człowieka. Zero kontaktu, nie udawało się z nim nawet nawiązać rozmowy. A wcześniej - otwarty, towarzyski, pomocny, kontaktowy, życzliwy" - mówił świadek.

Na jednej z poprzednich rozpraw dziennikarka "Faktu" - współautorka inkryminowanego tekstu - zeznała, że w publikacji użyto ostrych słów, bo to była wyjątkowa sprawa, porównywalna z "łowcami skór" w łódzkim pogotowiu. Pozwana redakcja i wydawca chcą oddalenia powództwa oświadczając, że powoływali się na słowa wysokich urzędników państwowych, "weryfikowane w innych źródłach" w prokuraturze.

Za podobne sformułowania G. wytoczył proces cywilny "Super Expressowi" i go wygrał. 31 lipca zeszłego roku na pierwszej stronie tej gazety ukazały się przeprosiny redakcji za naruszenie dóbr osobistych kardiochirurga przez przypisanie mu w tytułach artykułów przestępstw w sytuacji, gdy jego wina nie została udowodniona.

Lekarz ze stołecznego szpitala MSWiA przez ponad rok był formalnie podejrzany o zabójstwo pacjenta, mobbing, znęcanie się nad osobą najbliższą; przedstawiono mu też niemal 50 zarzutów korupcyjnych opiewających na kwotę ok. 50 tys. zł. G. w maju 2007 r. opuścił areszt, w którym spędził trzy miesiące - Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał bowiem, że mimo pięciu miesięcy śledztwa nie wykazano, by zachodziło "duże prawdopodobieństwo", iż umyślnie zabił on pacjenta.

Także prokuratura umorzyła wątek rzekomego zabójstwa i narażenia przez dr. G. na utratę życia innego chorego z powodu "niepopełnienia przez podejrzanego zarzucanych mu przestępstw". Te wątki są już ostatecznie umorzone, ale pełnomocnik rodzin trzech pacjentów dr. G., którzy zmarli po operacjach zapowiada cywilne pozwy przeciw lekarzowi.

Przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów od grudnia 2008 r. trwa proces, w którym dr G. i jego 20 pacjentów odpowiadają za wręczanie i przyjmowanie łapówek, a dr G. także za mobbing pracowników i molestowanie seksualne. Lekarz nie przyznaje się do żadnego z zarzucanych mu czynów. Większość pacjentów twierdzi zaś, że pieniądze były wyrazem wdzięczności za uratowanie życia ich bliskich. Kilka osób utrzymuje natomiast, że od pieniędzy lekarz uzależniał podjęcie się operacji - czemu oskarżony zaprzecza. (PAP)

wkt/ wkr/ mow/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)