Unii Europejskiej potrzebna jest nowa polityka, jeśli ma efektywnie wspierać walkę o wolność w państwach takich jak Białoruś, graniczących z Rosją - sądzi Timothy Garton Ash.
W obszernym artykule w czwartkowym wydaniu dziennika "The Guardian" znany historyk i publicysta przestrzega przed powierzchownym porównywaniem sytuacji na Białorusi z wcześniejszymi "rewolucyjnymi" precedensami na Ukrainie i w Gruzji. Jego zdaniem określenie "rewolucja na Białorusi" powinno być uzupełniane przez znak zapytania.
Alaksandr Łukaszenka jest dla Asha przykładem nowego typu postsowieckiego reżimu, który utrzymuje się u władzy pozorując demokratyczne metody rządzenia, polegając w rzeczywistości na aparacie represji i na socjotechnicznych strategiach, wymyślonych przez rosyjskich konsultantów.
Według Asha źródłem trudności ze zrozumieniem tego, co stało się i co dzieje się na Ukrainie, zaczynają się już na poziomie faktów:
"Większość niezależnych obserwatorów zgodnych jest co do tego, iż niedzielne wybory na Białorusi nie były ani wolne, ani rzetelne. Oficjalne dane sugerujące, iż Łukaszenka zdobył 82,6 proc. głosów przy frekwencji 92,6 proc., są niewiarygodne. Jednak obserwatorzy ci sądzą zarazem, iż na Łukaszenkę oddano znacznie powyżej 50 proc. głosów".
Ash zauważa, iż nowe kraje UE, zwłaszcza Polska i Litwa, oczekują od Brukseli większego zaangażowania w postkomunistycznych krajach takich, jak Białoruś, Ukraina, lub Mołdawia, w szczególności poparcia Brukseli dla procesów demokratyzacji.
"Oprócz bezpośredniego wsparcia dla niezależnych mediów, społeczeństwa obywatelskiego, demokratycznej opozycji i dyplomatycznych nacisków na przywódców politycznych, najcenniejszym, co UE ma do zaoferowania, jest długofalowa europejska perspektywa" - stwierdza Ash.
Ta zaś - jego zdaniem - wymaga nowej, aktywnej polityki. (PAP)
asw/ jo/ kan/
