Tajlandzki "front konserwatywny", którego zwolennicy noszą żółte koszule, domaga się od rządu rozpędzenia opozycjonistów, którzy ubrani w czerwone koszule okupują od przeszło trzech tygodni "city" Bangkoku.
Były konserwatywny gubernator Bangkoku, generał w stanie spoczynku Chamlong Srimuang udał się w czwartek na czele 300 "żółtych koszul" pod koszary 11. pułku piechoty, gdzie premier Abhisit Vejjajiva ma swój "sztab operacyjny". Srimuang zażądał, aby "rząd spełnił swój obowiązek" i przepędził demonstrantów z bankowo-handlowego śródmieścia stolicy.
Srimuang ma na swym koncie jako lider Sojuszu Ludowego na rzecz Demokracji akcję polegającą na zajęciu pod koniec 2008 roku dwóch lotnisk w Bangkoku.
Obecnie jednak jego siły wydają się zbyt małe do bezpośredniego zaatakowania "czerwonych koszul", czyli zwolenników Zjednoczonego Frontu na rzecz Demokracji.
Za barykadami z opon samochodowych polewanych benzyną i wzmocnionych bambusowymi kijami wieśniacy z północnej i północno-wschodniej, najgęściej zaludnionej części Tajlandii przy muzyce ludowej płynącej z głośników obozują na eleganckich niegdyś skwerach przed zamkniętymi bankami i pustymi hotelami.
Domagają się dymisji rządu i nowych wyborów.
Na poparcie tego żądania 2 000 spośród nich dokonało w środę rajdu na samochodach ciężarowych i motocyklach do północnej dzielnicy Bangkoku. Odparło ich tam 900 żołnierzy i policjantów. Podczas starcia zginął jeden wojskowy, a rany odniosło kilkanaście osób.
Było to trzecie w ciągu trzech tygodni starcie między demonstrantami a siłami porządkowymi. Ich bilans to 27 ofiar śmiertelnych i około tysiąca rannych.
Według większości doniesień agencyjnych, politycznym inspiratorem działań "czerwonych koszul" jest obalony w 2006 roku pod formalnym zarzutem korupcji były premier Tajlandii Thaksin Shinawatra, który przebywa za granicą.
Popularność wśród mieszkańców wiejskich terenów na północy kraju zyskał dzięki swemu programowi reform społecznych. (PAP)
ik/ mc/
6134215
