Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

"Task Force 50" - wspomnienia komandosów z Afganistanu i nie tylko

0
Podziel się:

Jak trafili do jednostki komandosów w Lublińcu, dlaczego zostali
żołnierzami, którą operację uważają za najdziwniejszą, a którą za najtrudniejszą, co sądzą o
Afgańczykach - opowiadają rozmówcy Jarosława Rybaka w książce "Task Force 50".

Jak trafili do jednostki komandosów w Lublińcu, dlaczego zostali żołnierzami, którą operację uważają za najdziwniejszą, a którą za najtrudniejszą, co sądzą o Afgańczykach - opowiadają rozmówcy Jarosława Rybaka w książce "Task Force 50".

Rybak, który opisywał już GROM i Lubliniec, tym razem przytacza relacje komandosów, którzy w operacji ISAF w Afganistanie podporządkowani bezpośrednio koalicyjnemu dowództwu wojsk specjalnych działali pod nazwą Task Force 50. Jedni mają wojskowe tradycje w rodzinie, inni wybrali ten fach, bo chcieli uniknąć nudy za biurkiem.Oprócz relacji z Afganistanu pojawiają się wspomnienia z Iraku, gdzie polscy komandosi planowali w 2003 r. zatrzymanie przywódcy szyickiego powstania Muktady as-Sadra. Akcję odwołało w ostatniej chwili dowództwo wielonarodowej dywizji, by nie zaogniać jeszcze bardziej sytuacji politycznej.Także z Irakiem wiąże się najbardziej nietypowa operacja, jaką wspomina jeden z oficerów. By uwiarygodnić agenta mającego się wykazać przed irackim podziemiem, polskie służby specjalne zleciły komandosom upozorowanie ataku na obóz Babilon - jedną z większych baz i siedzibę dowodzonej przez Polskę dywizji. "Musieliśmy to zrobić za tego Irakijczyka (...) Wybuch musiał być słyszalny w mieście,
najważniejsze, żeby nikt z postronnych nie ucierpiał" - wspomina jeden z żołnierzy.Udało się zdetonować ładunek tak, by nikt nie doznał uszczerbku. W bazie ogłoszono alarm bombowy. Wszyscy przesiedzieli kilka godzin w schronach, tylko dowództwo kompanii specjalnej spokojnie popijało - jak zapewnia autor - herbatę. W mieście nazajutrz plotkowano, że w bazie wybuchła potężna bomba, "źródło" zostało uwiarygodnione.Za najtrudniejsze w wojskowej karierze rozmówcy Rybaka uważają odbicie zakładników, uwięzionych w budynku władz w Szaranie, stolicy prowincji Paktika, przez zamachowców gotowych na samobójczą śmierć. Wspominają próby odbicia budynku przez samych Afgańczyków, chwilami chaotyczną kanonadę Amerykanów i wreszcie zielone światło z Polski dla operacji TF 50. Udana, otrzymała nazwę "Sledgehammer".Żołnierze TF 50 sporo mówią o Afgańczykach. Z uznaniem o "Tygrysach" (szkolonej przez Polaków formacji specjalnej), którzy stali się ich towarzyszami broni, i o przedstawicielach lokalnych władz, którzy nie chcą być
we wszystkim wyręczani przez interwencyjne wojska i którym straty po stronie ludności cywilnej nie są bynajmniej obojętne. Opowiadają też o urzędnikach, którzy ściągają haracze i współpracują z talibami. Obalają stereotyp, że każdy Afgańczyk to urodzony strzelec i mówią, jak ważne są dobre kontakty z miejscowymi autorytetami, gdy trzeba ochotnikowi taktownie wytłumaczyć, że nie nadaje się do wojska lub policji. "Wiedziałem, że część naszych przeciwników walczy dla idei. Uważają nas za okupantów. Jestem oficerem i z szacunkiem podchodzę do takiego przeciwnika. Ale służę w wojsku, ryzykuję życiem i zdrowiem, bo jestem przekonany, że my walczymy o bezpieczeństwo Polaków" - wyjaśnia swoje motywy jeden z weteranów.

Przeciwnicy TF 50 to bojownicy walczący z przekonania, ale także najemnicy; doświadczeni, wyszkoleni, i - choć na świętej wojnie - wcale nie szukający śmierci w walce. To także mafia i pospolici bandyci. "Dowódcy buntowników to nie prostaczkowie z kałasznikowami, lecz ludzie z dyplomami uniwersytetów, znający języki, regularnie odbywający szkolenia w Pakistanie" - zauważa jeden z komandosów.

W książce pada pytanie, "jak to jest strzelać do człowieka". "Jeśli przeciwnik nie strzela, staram się dać mu szansę" - odpowiada jeden żołnierzy. Ale - mówią - "gdy ktoś chce nas pozbawić życia, filozofowanie się kończy". Przyznają, że o pomyłkę nietrudno w kraju, gdzie na wsi każdy mężczyzna ma karabin. Komandosi nie kryją zarazem, że irytują ich sensacyjne książki pisane przez amerykańskich weteranów, którzy "mówią o strzelaniu do ludzi, jakby to była gra komputerowa".Są też słowa podziwu dla żołnierzy jednostek regularnych, narażonych podczas patroli na wybuchy przydrożnych min-pułapek. "Zamknięty w pancernej puszce masz zdecydowanie mniejszy wpływ na własne bezpieczeństwo, niż działając z zaskoczenia" - zauważa komandos.Jednostka z Lublińca jest kontynuatorką tradycji batalionu specjalnego AK "Parasol", stąd rozważania nad ówczesnymi akcjami z punktu widzenia dzisiejszego "specjalsa", porównania metod rozpoznania, planowania, przeprowadzenia operacji w warunkach hitlerowskiej okupacji i dziś na
misjach.(PAP)brw/ mlu/ malk/ bk/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)