Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

UE: Na szczycie będą targi o fundusze na walkę z CO2

0
Podziel się:

Przywódcy zebrani na czwartkowo-piątkowym szczycie UE w Brukseli mają
przyjąć unijny mandat negocjacyjny na konferencję klimatyczną w Kopenhadze. Polska zapowiada, że
nie zgodzi się na jego przyjęcie bez porozumienia, jak UE ma wesprzeć biedniejsze kraje świata w
walce ze zmianami klimatycznymi.

Przywódcy zebrani na czwartkowo-piątkowym szczycie UE w Brukseli mają przyjąć unijny mandat negocjacyjny na konferencję klimatyczną w Kopenhadze. Polska zapowiada, że nie zgodzi się na jego przyjęcie bez porozumienia, jak UE ma wesprzeć biedniejsze kraje świata w walce ze zmianami klimatycznymi.

Finansowe wsparcie krajów najbiedniejszych i rozwijających się, takich jak Chiny, Indie i Brazylia jest konieczne, by w Kopenhadze doszło do globalnego porozumienia o redukcji emisji CO2 po roku 2012, kiedy wygaśnie protokół z Kioto. Potrzeby Komisja Europejska szacuje rocznie na 100 mld euro do roku 2020, co zostało potwierdzone w projekcie wniosków końcowych, do których dotarła PAP. Według KE, wsparcie z pieniędzy publicznych powinno wynieść 22-50 mld euro, w tym unijna składka miałaby sięgnąć 2 do 15 mld - ile dokładnie, nie wiadomo, bo nie ma tego w projekcie. Ponadto w dokumencie wciąż brak odpowiedzi na wspierany przez 11 innych nowych krajów polski postulat, by zadecydować o podziale kwoty (ang. burder sharing) między kraje członkowskie.

"Wszystkie kraje, z wyjątkiem najmniej rozwiniętych, powinny uczestniczyć w międzynarodowym finansowaniu publicznym - głosi ogólnikowo najnowszy, uzyskany przez PAP projekt. - UE i kraje członkowskie są gotowe wziąć na siebie część, która będzie im sprawiedliwie przyznana".

"Jeśli nie ma rozwiązanej kwestii wewnętrznego podziału obciążeń, nie ma zgody z naszej strony na poparcie mandatu dla UE jako całości do złożenia zobowiązań w Kopenhadze na rzecz pomocy krajom rozwijającym się" - ostrzegał w mijającym tygodniu polski dyplomata w Brukseli.

Nie przedstawiając konkretnych propozycji, KE i szwedzkie przewodnictwo apelują o porozumienie, by nie zaprzepaścić szans na sukces rozpoczynającej się za pięć tygodni kopenhaskiej konferencji. Do szczodrych deklaracji głośno nawołuje Wielka Brytania, która gotowa jest zaoferować miliard euro rocznie. Niemcy - przeciwnie - twierdzą, że UE nie powinna wychodzić przed szereg i zgłaszać własnych zobowiązań, dopóki nie uczynią tego partnerzy światowi jak USA, Australia czy Japonia. "Nie wszystkie kraje chcą wyłożyć pieniądze na stół" - przyznał polski negocjator.

"Potrzebujemy silnego impulsu, by popchnąć światowe negocjacje do przodu" - apelowała w poniedziałek szwedzka minister ds. europejskich Cecilia Malmstroem. "Myślicie, że inni nie patrzą, co robimy? Mylicie się - ostrzegł unijny komisarz ds. środowiska Stawros Dimas. - Bez pieniędzy, nie będzie porozumienia".

Polska domaga się, by "ustalić z góry metodę, dzięki której każdy kraj będzie mógł policzyć, ile będzie musiał dorzucić do koszyka". Uzasadnia, że takie były ustalenia szczytu UE w czerwcu. Rząd w Warszawie zaproponował uwzględnienie albo dochodu narodowego brutto krajów, albo - co jest jeszcze bardziej korzystne - ich udziału w pomocy rozwojowej dla krajów najbiedniejszych i działaniach zewnętrznych UE. Takie propozycje pozwalające Polsce zredukować koszty udziału we wsparciu krajów trzecich zostały odrzucone przez bogatsze kraje, z Niemcami na czele, w zeszłym tygodniu na spotkaniu ministrów finansów "27". Z powodu różnicy zdań w UE wspierana przez kilka krajów KE twierdzi, że zgoda w sprawie wewnętrznego podziału obciążeń może równie dobrze zapaść po grudniowej konferencji. Polska się nie zgadza w obawie, że na fali entuzjazmu w Kopenhadze UE weźmie na siebie ciężar, które będzie nie do udźwignięcia dla krajów na dorobku.

"Nie możemy się zgodzić, że będą złożone zobowiązania, o które będziemy się później kłócić, czy w ogóle możemy im sprostać" - argumentował polski dyplomata.

Polska zabiega, by podział składki w UE był dla niej bardziej korzystny niż na poziomie światowym, gdzie ma być brana pod uwagę zarówno zamożność jak i poziom emisji CO2. Ze względu na węglowy charakter energetyki, w takim wariancie Polska zapłaciłaby nieproporcjonalnie dużo. Tymczasem z wyliczeń KE wynika, że gdyby składkę liczyć na podstawie wielkości emisji, to bogatsze kraje starej UE płaciłyby nawet trzy razy mniej niż gdyby liczyć na podstawie PKB. Polska apeluje o sprawiedliwość, przewidując, że otrzymane środki kraje trzecie i tak zwrócą do bogatszych krajów UE jako zapłatę za nowoczesne ekologiczne technologie, ale nie do Polski, która takich technologii nie ma.

"Z naszego punktu widzenia jest całkowicie nie do zaakceptowania, by biedne kraje europejskie musiały pomagać bogatym krajom europejskim w niesieniu pomocy krajom biednym w pozostałych częściach świata" - powtarzał wielokrotnie minister finansów Jacek Rostowski.

Nieprzejednane stanowisko krajów członkowskich skłoniło obserwatorów do spekulacji o fiasku zbliżającego się szczytu, co oznaczałoby brak mandatu UE na konferencję klimatyczną w Kopenhadze, gdzie kraje UE musiałyby indywidualnie walczyć o swoje interesy, a szanse na ambitne porozumienie spadają.

Stanowisko Warszawy skrytykował polski oddział Greenpeace, twierdząc, że jest "moralnie naganne i wysoce nieetyczne". "Nasz kraj apeluje o solidarność, ale sam wydaje się nie rozumieć co to słowo naprawdę oznacza" - powiedziała PAP koordynatorka kampanii "Klimat i energia" Julia Michalak. Jej zdaniem, "porażka ministrów finansów jest bardzo niepokojącym sygnałem, że w są UE państwa, które swoje partykularne interesy cenią znacznie bardziej niż przyszłość naszej planety i bezpieczeństwo kolejnych pokoleń". "W postawie Polski nie widać żadnej troski o klimat, nasz kraj kalkuluje tylko, jak wydać najmniej i zyskać najwięcej na ochronie klimatu. Polska nie chce wspomagać najbiedniejszych i naraża na porażkę przyszłe porozumienie klimatyczne, forsując, by po 2012 roku istniała możliwość sprzedaży nadwyżek uprawnień do emisji pozostałych po obecnym okresie zobowiązań z Kioto" - dodała. Według szacunków naukowców mogłoby to obniżyć cel redukcyjny aż o 4 proc. w stosunku do 1990 roku.

Stawka jest niebagatelna: w przypadku Polski chodzi o zezwolenia na ok. 500 mln ton C02, które mogą się bardzo przydać krajom przekraczającym swoje limity z Kioto. Polski rząd szacuje, że gdyby udało się sprzedać wszystko, do budżetu trafiłoby 2,5-3,5 mld euro, które można by wykorzystać na przyjazne środowisku inwestycje.

W Kopenhadze ma być podpisane światowe porozumienie o redukcji emisji CO2 po roku 2012 (tzw. post-Kioto). Kraje afrykańskie grożą, że zablokują porozumienie, jeśli nie dostaną obietnicy wystarczających sum na redukcję emisji, ale także na walkę z powodziami, suszami czy ograniczenie wyrębu lasów. Jeśli chodzi o pomoc w latach 2010-2012, to Polska zgadza się tylko na "dobrowolne" składki, deklarując gotowość wydania 10 mln euro rocznie. Zdaniem KE, potrzeby to 5-7 mld euro rocznie, a cała UE powinna uzbierać przynajmniej od 500 mln do 2,1 mld euro rocznie.

Michał Kot (PAP)

kot/ icz/ ro/

fundusze
wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)