Mandat do Parlamentu Europejskiego to nie jest polityczna zsyłka. Minęły czasy, kiedy partie polityczne wysyłały do Strasburga polityków na emeryturze lub nie mające nic wspólnego z polityką gwiazdy - przekonuje w wywiadzie dla PAP rzecznik PE Jaume Duch.
PAP: Kim jest przeciętny eurodpeutowany, czy to wciąż krajowy polityk na emeryturze lub mająca przyciągnąć wyborów gwiazda telewizyjna?
Jaume Duch: Eurodeputowani to coraz częściej politycy profesjonalni, dobrze przygotowani i coraz młodsi. Średnia wieku maleje wraz z każdą nową kadencją. A to oznacza, że stare przekonanie, że "PE jest polityczną zsyłką dla polityków na emeryturze" jest dziś mitem, nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Wręcz przeciwnie. Mamy coraz więcej młodych eurodputowanych, którzy potem robią karierę u siebie w kraju. W minionej kadencji ministrami, a nawet szefami państw zostawali eurodeputowani ze Słowenii, Łotwy, Szwecji, Finlandii i Polski (np. Bogdan Klich ministrem ds. obrony narodowej, a Barbara Kudrycka ministrem ds. nauki - PAP).
Stale maleje też liczba eurodeputowanych egzotycznych lub gwiazd. Myślę, że w tej kadencji będzie ich jeszcze mniej. 15-20 lat temu mieliśmy wielu eurodeputowanych, którzy chcieli po prostu pobawić się w Parlament Europejski. Dziś to się skończyło, co widać na listach kandydatów. Wraz z rosnącymi uprawnieniami legislacyjnymi PE, partie polityczne zrozumiały, że muszą mieć dobrych przedstawicieli.
PAP: Ale spośród prawie 800 zasiadających w PE eurodeputowanych, mocny trzon, czyli Ci którzy aktywnie pracują, to góra 200?
Duch: Nie podejmę się określenia tego procentu. Ale mogę bez obaw powiedzieć, że jeśli porównamy PE z parlamentami narodowymi, to odsetek pracujących i wpływowych deputowanych jest większy w Strasburgu. W PE posłowie mają bowiem więcej wolności i możliwości rozwinięcia skrzydeł. W narodowych parlamentach jest zawsze góra partyjna, która decyduje, i wielu posłów po prostu podporządkowuje się z tylnych siedzeń polityce dyktowanej przez liderów. Podczas gdy tu eurodeputowani mają większą swobodę ruchu, by pracować autonomicznie. To sprawia, że w PE jest więcej aktywności niż w innych parlamentach.
PAP: Czy administrację PE martwi spodziewana niska frekwencja w wyborach do PE? Ostatni sondaż zakłada optymistycznie frekwencję w UE na poziomie ok. 49 proc.
Duch: Oczywiście frekwencja jest bardzo ważna, ale niska frekwencja nie znaczy, że podważona zostanie legitymacja PE. Bo tę dały PE traktaty ratyfikowane przez parlamenty narodowe lub narody w referendach. Ale w dobie kryzysu gospodarczego jest ważne, by UE uzyskała poparcie obywateli poprzez wybory europejskie. Najnowsze sondaże mówią, że ludzie zaczynają być świadomi daty wyborów i ich wagi. Spodziewam się pozytywnej ewolucji.
PAP: Sukcesem będzie, jeśli tegoroczna frekwencja nie spadnie poniżej tej z 2004 r., kiedy wyniosła 45 proc. i była historycznie niska. Kogo należy winić za brak zainteresowania wyborami? Media czy polityków narodowych?
Duch: W nowych krajach UE obywatele nie mieli jeszcze czasu i możliwości, by zrozumieć wagę tej instytucji. W innych krajach, które są w UE od dawna, problemem często jest to, że PE nie jest wystarczająco pokazywany w mediach najbardziej popularnych, czyli w telewizji. Parlamenty generalnie trudno sprzedają się w telewizji, poza wyjątkami, kiedy dochodzi do kłótni i konfliktów między rządem i opozycją w danym kraju. Ale w PE nie mamy rządu ani opozycji. Wręcz przeciwnie, to instytucja, która permanentnie szuka kompromisu i wielkiej większości. To sprawia, że trudno jest przekazać to, co się dzieje w PE, w krótkich newsach audiowizualnych.
I wreszcie są kraje, gdzie inne instytucje, w tym rząd i partie polityczne, nie robią wystarczająco wiele, by przekazać obywatelom informacje o prawdziwej wadze PE. Zwłaszcza, że PE stał się naprawdę silnym legislatorem.
PAP: A media? Czy dziennikarze nie zanadto upraszczają rolę PE, sprowadzają do roli rywala Rady Ministrów UE, prezentując jedynie ostateczne wyniki głosowań?
Duch: Rzeczywiście PE jest zbyt upraszczany, prezentowany jako instytucja jednolita. Mówimy: PE zdecydował, PE chce, PE atakuje... Ale przecież w PE zawsze są większości i mniejszości! Należałoby zacząć używać języka polityki narodowej.
Ale to się zmienia i jestem pewny, że w tej kadencji PE jeszcze bardziej się upolityczni. Zwłaszcza, jeśli wzrosną kompetencje PE i zakres spraw, o których decyduje. A im więcej będzie spraw, w który PE ma głos decydujący i im bardziej obywatele zdadzą sobie sprawę, że PE jest normalnym parlamentem, w którym toczy się walka polityczna o różne rozwiązania, tym lepiej ludzie zrozumieją wagę PE i głosowania w wyborach. Jeśli obywatel myśli, że jego głos niczego nie zmienia, wtedy wygrywa tendencja, by nie głosować. Jeśli myśli, że coś zmieni, to zastanowi się dwa razy, zanim zostanie w domu.
Inga Czerny (PAP)
icz/ kot/ ala/ jbr/