Były ambasador USA w Egipcie Daniel Kurtzer powiedział po wtorkowym wystąpieniu egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka, że jego oświadczenie, iż nie będzie się ubiegał o reelekcję, nastąpiło chyba za późno, by uspokoić protesty.
Kurtzer powiedział w rozmowie ze studentami na Uniwersytecie Princeton, że podobny krok podjęty kilka dni wcześniej być może byłby wystarczający do uspokojenia sytuacji.
Były ambasador przyznał, że obecnie nie ma idealnego wyjścia z tego, co się w Egipcie dzieje.
Kurtzer powiedział, że zna Mubaraka od czasu, gdy ten został prezydentem przed 30 laty. Dyplomata, który był ambasadorem USA w Egipcie w latach 1997-2001, a w Izraelu od 2001 do 2005 roku, podkreślił, że Mubarak zmodernizował, jak to Kurtzer określił, "narodową infrastrukturę i gospodarkę, chociaż za najważniejszy jego cel mogło być uważane utrzymanie status quo".
Kurtzer przypomniał też, że przez całą swą prezydenturę Mubarak przestrzegał traktatu pokojowego między Egiptem a Izraelem i był stabilnym partnerem Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem byłego amerykańskiego dyplomaty to się może zmienić. Wspomniał w tym kontekście o Bractwie Muzułmańskim - fundamentalistycznej organizacji, która w Egipcie cieszy się dużym poparciem społecznym. Ma ona, jak przypomina Kurtzer, jeden cel - przekształcenie Egiptu w państwo islamskie.
"To, że grupa ta sympatyzuje z prodemokratycznymi demonstrantami, nie oznacza, że jest to organizacja popierająca demokrację" - powiedział Kurtzer.
Amerykański były dyplomata wyraził nadzieję, że obecne protesty doprowadzą w końcu do ważnych reform gospodarczych i politycznych w Egipcie.
Jeśli tak się nie stanie, to, jak uważa Kurtzer, "należy domniemywać, że protestujący powrócą na ulice".(PAP)
mmp/ ro/
8251885