Znany publicysta "Washington Post" Jackson Diehl zwrócił uwagę, że na szczycie nuklearnym w Waszyngtonie prezydent USA Barack Obama nie spotkał się osobno z prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim, chociaż należy on do najbardziej lojalnych sojuszników USA.
Obama odbył dwustronne spotkania z przywódcami 12 spośród 47 krajów, które wzięły udział w szczycie.
Prezydent USA telefonował w zeszłym tygodniu do prezydenta Gruzji, ale na szczycie nie znalazł dla niego czasu. W rozmowie telefonicznej nie wspomniał o zaproszeniu Gruzji do NATO, ani sprzedaży jej amerykańskich systemów obronnych do ochrony przed Rosją.
"Wykluczenie to na pewno bardzo ucieszyło polityków w Moskwie, gdzie Saakaszwilego uważa się za wroga publicznego numer 1. To przywódca, którego Rosja próbowała obalić siłą w lecie 2008 roku" - pisze Diehl.
Zwraca on uwagę, że Obama spotkał się natomiast z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem, uchodzącym za przyjaciela Kremla.
Autor przyznaje, że spotkanie to było uzasadnione merytorycznie - Ukraina posiada materiały nuklearne, których właśnie obiecała się pozbyć - ale zaznacza, że Saakaszwili należy do najwierniejszych sojuszników USA.
"Jego pominięcie w programie spotkań bilateralnych jest uderzające, zważywszy na silne poparcie przez Gruzję amerykańskich interesów i wojen w Iraku i Afganistanie" - wskazuje publicysta.
Mała Gruzja wysłała 2 tysiące swoich żołnierzy do Iraku, a w Afganistanie będzie ich miała wkrótce prawie tysiąc - najwięcej żołnierzy per capita w tej międzynarodowej operacji.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ awl/ mc/