Pogłębia się kryzys we włoskiej koalicji rządowej po tym, gdy jedyny sojusznik premiera Silvio Berlusconiego, Umberto Bossi, nalegając na przedterminowe wybory zagroził rządowi. Bossi nie wykluczył głosowania przeciwko wotum zaufania dla gabinetu.
Coraz więcej dzieli Berlusconiego z Bossim, liderem Ligi Północnej, który pozostał jego jedynym koalicyjnym sojusznikiem, gdy rozeszły się jego drogi z przewodniczącym Izby Deputowanych Gianfranco Finim, współzałożycielem partii Lud Wolności.
"Mam obowiązek rządzić. Idziemy naprzód. +Nie+ dla wyborów" - tak szef rządu odpowiada na kolejne apele Bossiego o rozpisanie przyspieszonych wyborów. Komentatorzy zauważają, że może powtórzyć się sytuacja z 1994 roku, kiedy to właśnie Bossi w atmosferze ostrego konfliktu, wyzwisk i obelg pod adresem Berlusconiego doprowadził do upadku jego rządu.
Słowa Bossiego, który w środę oświadczył, że gotów jest "przerwać życie rządu", wywołały niepokój w partii Lud Wolności Berlusconiego. Jej kierownictwo wraz z ministrami zebrało się w czwartek na pilnej naradzie.
"Absolutnie zgadzamy się co do tego, że nie trzeba iść do wyborów" - tak naradę podsumował szef dyplomacji Franco Frattini. "Górę weźmie rozsądek i mądrość, także ze strony Ligi" - dodał.
Ponadto media podały, że premier Berlusconi chce przekonać Bossiego o tym, że - wbrew wcześniejszym zapowiedziom przywódcy Ligi - nie ma sensu zwracać się do prezydenta Giorgio Napolitano z wnioskiem o zdymisjonowanie ich byłego już sojusznika Gianfranco Finiego. Według prasy także szef rządu zrozumiał, że wyrzucenie przewodniczącego Izby Deputowanych jest niemożliwe z konstytucyjnego punktu widzenia.
Sylwia Wysocka (PAP)
sw/ mc/
