Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Wypadek w amerykańskiej elektrowni jądrowej - mija 30. rocznica

0
Podziel się:

Wypadek elektrowni jądrowej Three Mile
Island (TMI) sprzed 30 lat paradoksalnie w znacznej mierze
poprawił bezpieczeństwo współczesnych reaktorów jądrowych - uważa
ekspert ds. bezpieczeństwa jądrowego Andrzej Strupczewski z
Instytutu Energii Atomowej.

Wypadek elektrowni jądrowej Three Mile Island (TMI) sprzed 30 lat paradoksalnie w znacznej mierze poprawił bezpieczeństwo współczesnych reaktorów jądrowych - uważa ekspert ds. bezpieczeństwa jądrowego Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej.

W sobotę przypada 30. rocznica wypadku w elektrowni jądrowej TMI w Stanach Zjednoczonych, który jest opisywany "jako najważniejszy wypadek w historii budowy komercyjnych reaktorów jądrowych w USA".

"Wypadek w amerykańskiej elektrowni spowodował wprowadzenie szeregu ulepszeń w dziedzinie bezpieczeństwa reaktorów" - powiedział PAP ekspert ds. bezpieczeństwa jądrowego doc. dr inż. Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej w Świerku.

"Po awarii TMI wprowadzono wymaganie, aby przyrządy pomiarowe budowanych elektrowni jądrowych pokazywały w każdych warunkach faktyczny stan zaworów, pomp itd." - mówił.

Jak podkreślił, przyrządy te mają także w sposób przejrzysty i łatwo zrozumiały dla operatora prezentować najważniejsze dla bezpieczeństwa parametry pracy reaktora.

Jednocześnie awaria spowodowała opracowanie nowego podejścia do instrukcji działania awaryjnego, które wyklucza błędy ludzkie. Dozór jądrowy zażądał też wielu ulepszeń w konstrukcji reaktorów, przede wszystkim wprowadzenia zasady biernego bezpieczeństwa, tak by reaktor był niewrażliwy na błędy operatorów. Wprowadzanie tych zmian w budowanych wówczas reaktorach spowodowało opóźnienia i wzrost kosztów budowy.

Awaria w TMI nie spowodowała żadnego napromieniowania ani personelu, ani ludności. "W TMI mimo stopienia rdzenia nie było skażeń radioaktywnych poza elektrownią. Pokazuje to, jak bezpieczne są reaktory wodne" - powiedział Strupczewski. Dodał, że bilans strat zdrowotnych dla reaktorów wodnych, które funkcjonowały w TMI, jest równy zeru.

"Chociaż i w Czarnobylu, i w TMI rdzeń reaktora został zniszczony, to skutki były diametralnie przeciwne" - podkreślił.

Do awarii TMI doszło 28 marca 1979 r. o czwartej nad ranem. W elektrowni, która znajdowała się na sztucznej wyspie w stanie Pensylwania, 250 km na zachód od Nowego Jorku, w tym czasie przebywała 16-osobowa załoga.

"To był błąd wskazań przyrządów i błąd obsługi elektrowni" - tłumaczył Strupczewski. Awaria rozpoczęła się od błędu przyrządów pomiarowych, które nie poinformowały operatora o tym, że zawór upustowy w obiegu pierwotnym elektrowni został otwarty.

"Przez zawór ten uciekała woda z obiegu, ale operator sądził, że obieg jest ciągle szczelny. Dlatego przerwał dopływ wody z obiegu awaryjnego, nie chcąc przepełnić obiegu pierwotnego" - tłumaczył Strupczewski i podkreślił, że "był to fatalny błąd".

"Nastąpiło osuszenie rdzenia reaktora, przegrzanie go i częściowe stopienie. Operator podjął złą decyzję, a potem przestał rozumieć co się dzieje, bo nie był szkolony do działania w stanach awaryjnych" - powiedział ekspert.

Jak dodał, od czasu wypadku w TMI operatorzy przechodzą wszechstronne szkolenie obejmujące wszystkie możliwe stany awaryjne, a przyrządy pomiarowe gwarantują prawidłowe informacje przez cały czas każdej awarii.

Według niego, wypadek w TMI nie przerodził się w katastrofę taką jak w Czarnobylu, ponieważ amerykańska elektrownia miała inny typ reaktora. "W Czarnobylu pracował reaktor oparty na rozwiązaniach reaktorów militarnych do produkcji plutonu. Miał on cechę niedopuszczalną w reaktorach jądrowych, w razie awarii z brakiem chłodzenia moc tego reaktora rosła" - mówił.

Wszystkie inne typy reaktorów, m.in. także ten, który mógłby zostać uruchomiony w Polsce, w razie awarii w układzie chłodzenia samoczynnie zmniejszają moc. "Tak stało się i w Three Mile Island, rdzeń częściowo stopił się wskutek błędów operatorów, ale reaktor nie zwiększył swojej mocy, przeciwnie, wyłączył się tak jak powinien w razie awarii" - powiedział Strupczewski.

W Czarnobylu operatorzy - zdaniem eksperta - popełnili karygodne błędy, m.in. wyłączyli układy zabezpieczeń, co ostatecznie doprowadziło do wzrostu mocy reaktora o tysiąc razy. "Uran stopił się, odparował, wytrysnął do wody i spowodował tak gwałtowną generację pary, że nastąpiła eksplozja parowa" - wyjaśnił.

Jak zaznaczył ekspert, w czarnobylskiej elektrowni nie było także obudowy bezpieczeństwa, dlatego po zniszczeniu rdzenia produkty rozszczepienia wydostawały się do atmosfery. "W TMI reaktor miał obudowę bezpieczeństwa, tak samo jak mają je wszystkie elektrownie jądrowe poza reaktorami RBMK, które pracowały w Czarnobylu" - mówił ekspert.

"W elektrowni z francuskim reaktorem EPR, jaki może pracować w Polsce, obudowa ta jest tak potężna, że wytrzymuje nie tylko wewnętrzne ciśnienie awaryjne, ale także uderzenie samolotu wojskowego lub największego samolotu pasażerskiego" - powiedział Strupczewski.

Według niego, w ciągu 50 lat pracy reaktorów energetycznych (poza reaktorami RBMK w Czarnobylu, które miały cechy reaktorów militarnych) nie było ani jednej awarii radiologicznej, która spowodowałaby utratę życia lub zdrowia kogokolwiek z personelu elektrowni lub z ludności. "To bezpieczeństwo kosztuje, ale ludność może się nie bać" - ocenił. (PAP)

nno/ abe/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)