szkoda mi mojej córci. jest z rocznika 2006 czyli musi iść w 2012r. do szkoły. odbiera się dzieciom kolejny rok dzieciństwa. przykre to.

.......ja tam nikogo szczesliwego z tego powodu nie spotkalem.......a cbos moze sobie w nos wsadzic..........

A gdzie te sondaże były robione i kiedy.
Skoro podaje się że w ubiegłym roku do pierwszej klasy poszło tylko niecałe 10% sześciolatków a w bieżącym roku zapisało się coś koło 18% to jakim cudem wyszły jej takie sondaże. Zresztą za kasę wyjdzie wszystko to co zamawiający sobie życzy. Co Pani minister powie na fakt że w roku 2012 szykowany jest cały rocznik ówczesnych sześciolatków i ponad 82% tegorocznych. Czy któś widzi to przepełnienie klas, niesprawiedliwe ocenianie - przecież wszyscy będą jednakowo oceniani i sześciolatek i siedmiolatek, który ma już roczne przygotowanie do nauki, i straszną niechęć dzieci do szkoły w zetknięciu z taką zeczywistością.
A co ze startem w dorosłe życie. Wszędzie przepełnienia na studiach w gimnazjach, liceach nie mówiąc o trudnościach ze znalezieniem pracy i koniecznością przejścia na zasiłki - czy ktoś policzył te koszty. Rozumiem że można by coś takiego wprowadzać, gdyby w 2012 roku siedmiolatków idących do pierwszej klasy było coś koło 30-35% populacji, a nie ponad 82%. To jest chore i nie wiem co za ..... zdenerwowałem się. Kończę bo i tak nie ma sensu przecież Pani minister wie lepiej

Podstawowa różnica między normalnością a "postępem" jest taka, że w normalnej sytuacji to RODZICE są od tego, żeby decydować CZY i KIEDY posłać swoje dziecko do szkoły. I nie ma znaczenia, że p.Hall może być najmądrzejszą kobietą na świecie - to nie jej sprawa wtrącać się w życie mojej rodziny. Jak ktoś chce to przecież może dziecko oddać Ojczyźnie już w szpitalu. A podpieranie się jakimiś sondażami to kuriozum - czy gdyby sondaże były inne p. Hall zmieniłaby swój pogląd.
Pomijając już kwestię, że odpowiedź w sondażu zależy od postawionego pytania, niby pytając o to samo można dostać skrajnie różne odpowiedzi.

Szefowa MEN podkreśliła też ogromne wysiłki samorządów, które zainwestowały w place zabaw przy szkołach, i nauczycieli, którzy przygotowują się do pracy zgodnie z nowymi programami. Według niej, 80 proc. szkół kupiło zabawki dydaktyczne dla najmłodszych uczniów.

Nie wiem: śmiać się czy płakać? Samorządy w większości nie inwestują w przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków. W dodatku uczniowie 6 letni są w jednej klasie z 7 latkami w 30 osobowych klasach i będzie też tak w przyszłym roku. Czy takie warunki są przyjazne dla ucznia? I nic tu nie ma do rzeczy przyjacielskie nastawienie nauczycieli - tak się nie da pracować efektywnie.