elemelex
/ 89.66.197.* / 2013-07-04 20:01
Materiały do badań pobrane w Smoleńsku przyleciały z Moskwy dwa miesiące po powrocie biegłych, którzy je typowali. Nikt nie zweryfikował, co tak naprawdę przysłali nam Rosjanie. Przed skierowaniem próbek na badania nie sprawdzono ich np. za pomocą tych samych detektorów, których użyto w Smoleńsku.
Biegli nie wzięli ze sobą do Smoleńska sprzętu, który pozwoliłby im wyselekcjonować różne rodzaje próbek. Jak przyznał podczas zeszłotygodniowej konferencji szef WPO w Warszawie płk Ireneusz Szeląg, odpowiadając na pytanie „Codziennej”, biegli nie mieli ze sobą chromatografów. W odróżnieniu od spektrometrów służą one do wykrywania substancji powybuchowych. Policja dysponuje 17 takimi przenośnymi urządzeniami.
Nie wiemy też, co w zasadzie przebadali biegli. I niestety nie wiedzą tego również wojskowi śledczy. To także przyznał „Codziennej” płk Szeląg. Okazuje się bowiem, że po przylocie próbek z Moskwy – gdzie leżały dwa miesiące – nikt nie zweryfikował, co otrzymaliśmy. Prokuratura przekonuje, że „nie była w stanie”. – Biegli to rozważali, ale nie da się tego zrobić – powiedział nam płk Szeląg.
Prokuratorzy uspokajają, że pobrane przez polskich śledczych próbki były „odpowiednio zabezpieczone” podczas dwumiesięcznego leżakowania w Komitecie Śledczym Federacji Rosyjskiej. Odmawiając odpowiedzi na pytanie, nie precyzują, czy były chronione w analogiczny sposób, jak spoczywające w moskiewskim sejfie czarne skrzynki tupolewa. Wówczas najważniejszy dowód w śledztwie strona polska zabezpieczyła za pomocą papierowej plomby z parafką prokuratora.