Małomobilny
/ 83.28.175.* / 2007-04-30 13:28
"mamy sporą część bezrobotnych mało mobilnych, niegotowych do pracy." Jest to prawda, ale spójrzmy także jakie są „zachęty” do takiej mobilności ? W wielu komentarzach dotyczących tego problemu podawane są przykłady USA, gdzie pracownik średnio raz na parę lat migruje tysiące km "za pracą". Wyobraźmy sobie podobną sytuację w Polsce. Koszty i działania związane ze sprzedażą czy kupnem mieszkania są tak olbrzymie (podatki, opłaty notarialne, etc.), że wykonywanie takiej operacji co kilka lat nie ma sensu w przypadku przeciętnego Kowalskiego. Ktoś może powiedzieć, że zamiast kupować można wynająć. Można, ale to też kosztuje. Gdybyśmy mieli rzeczywiście wolny rynek czynszów, to takie opłaty urealniłyby się, tzn. niektóre musiałyby wzrosnąć, ale inne musiałyby spaść. Obecna sytuacja w tym zakresie przypomina wypisz, wymaluj tę z minionej epoki, kiedy cena mięsa reglamentowanego była niska, ale takie mięso było praktycznie niedostępne, a te które można było kupić, miało tzn. cenę komercyjną, która oczywiście była wyższa. Obecnie cenę mięsa reguluje rynek i ten problem (z punktu widzenia konsumenta) zniknął. Dlaczego więc z mieszkaniami nie mogłoby być podobnie ? Wydaje mi się, że z powodów politycznych. Jednak taka sytuacja po prostu blokuje mobilność zawodową. Innym problemem są także, choć rosnące, to jednak relatywnie niskie (w porównaniu do owych wolnorynkowych kosztów najmu) płace. Jeśli ktoś płaci np. 300 zł czynszu za mieszkanie w spółdzielni i nagle musi szukać zajęcia w odległej części kraju, może okazać się, że po prostu nowej pensji mu nie wystarczy, aby zapłacić za wynajem lokum na wolnym rynku i utrzymanie się przy życiu.
(pomijając tutaj wysokokwalifikowaną i wysokowynagradzaną kadrę menedżerską). Można codziennie dojeżdżać do pracy, nawet z odległych miejscowości. Tak robi sporo osób. Jednak i tu nie widzę żadnych specjalnych zachęt ze strony państwa, bo trudno za taką zachętę uznać symbolicznie podwyższone koszty uzyskania dochodu. Kiedyś rozmawiałem ze znajomym , mieszkającym w jednym z krajów europejskich, który codziennie dojeżdżał do pracy ponad 100 km (w jedną stronę) własnym samochodem. Wyraziłem swoje zdziwienie, że to mu się opłaca (a był przeciętnym pracownikiem umysłowym). Wyjaśnił mi on, że jemu się to bardzo opłaca, bo koszty takich podróży (coś na kształt kilometrówki) odpisuje sobie od dochodu. „Nasz rząd uważa, że lepiej jest gdy zapłacę mniejszy podatek, niż nie zapłaciłbym go w ogóle i jeszcze poszedłbym po zasiłek dla bezrobotnych, bo w mojej miejscowości pracy nie ma….”. I to jest konkretna zachęta do mobilności, i widocznie w tamtym kraju to się wszystkim opłaca. Dlatego uważam, że mówienie o małej mobilności Polaków nie ma jedynie podstaw w naszej naturze, bo gdyby tak było również mało kto wyjechałby do pracy za granicę, lecz także w otaczającej nas politycznej rzeczywistości.