A...
/ 2008-12-08 10:43
/
Bywalec forum
...a no nie jest to jednak tak prosto, zdroworozsądkowo, jak powyżej twierdzi "czarno-chmury" - a więc de facto katastrofista...
No cóż jeżeli się chce stosować nazwijmy to neoliberalny system Keynes'a, trzeba mieć naprawdę wielką wiedzę i super mocne nerwy - to fakt.
Nie można bowiem i tutaj: mieć ciastko i zjeść ciastko...
Przypomnę, że Amerykanie byli niekonsekwentni. W pewnym momencie stwierdzili, że kredytów jest za dużo, że generuje to niekorzystne zjawiska takie jak np. nadmierny deficyt w handlu zagranicznym; i przerwali politykę obniżania stóp - na krótko ale zawsze...
Tak zrobił nasz Balcerowicz w 1997/98 "schładzając" gospodarkę do poniżej (lub tylko nieco powyżej) zera, wzrostu gospodarczego przez następnych dobrych kilka lat - przykładając w pewnym stopniu i swój niedouczony "paluszek" do obecnej globalnej recesji...
Żeby chociaż w USA ich (tj. stóp) nie podnosili - utrzymali na tym samym poziomie, lub podnieśli najwyżej raz, dwa razy...
...a obecny kryzys to pokłosie tamtej niefortunnej serii wydawałoby się niewielkich podwyżek stóp procentowych...
Ta krótka, niewinna z pozoru seria, spowodowała bowiem efekt co prawda powolnego, ale zawsze domina (mniej nowych bo drożejących kredytów, to mniej inwestycji, mniejsze dochody inwestorów, mniejsza konsumpcja, mniejsze zapotrzebowanie na inwestycje - nowe kredyty itd., itp. - to proste zależności znane nawet laikom...). Teoria chaosu - efekt skrzydeł motyla - telekoneksji ekonomicznych się kłania...
"Greenspan-owcy" amerykańscy nie rozumieją jednak, że nie można być jednocześnie klasycznym i neo-liberałem - te dwie drogi są wbrew pozorom skrajnie sprzeczne i się wzajemnie wręcz wykluczają - "lepki" pieniądz Keynes'a nie znosi centralnego fiskalizmu kontrolnego (manipulacji przy podatkach, szczególnie od konsumpcji, a zwłaszcza "majstrowania" przy stopach). Jedyny zdrowy tutaj centralny sposób działania to budżet "grający" na "instrumentach" rynku - czyli to co w końcu zrobił rząd USA pompując "money" w system finansowy...
...bo nie miał innego wyjścia jak przez budżetowe inwestycje w banki naprawić błąd podnoszenia stóp przez bank centralny - oddając to co zabrał, naprawiając to co zepsuł (choć nie wszystko da się szybko naprawić)...
...a gdyby w USA to co zrobiono teraz, zrobiono rok wcześniej, nie mówiono by o kryzysie a o dalszym niezwykłym globalnym przyspieszeniu światowej gospodarki...
Nie ma bowiem żadnych realnych - "twardych" przesłanek kryzysu - żadnych klęsk nieurodzaju na globalną skalę, wojen, braków surowcowych, załamania się produkcji ze względu na przewroty socjalistyczne w dużych gospodarkach, wytworzenia się wirtualnych pieniędzy na giełdach (jak np. w latach 30-tych).
Giełdy posiadają dobre instrumenty samokontroli, których brakło w czasach kryzysów kapitalizmu, do lat 30-tych ubiegłego wieku. Ponadto gospodarki wschodzące mają się znakomicie, maleje ilość barier celnych - to wszystko nie hamuje a rozpędza...
Nie brakuje, cegieł, cementu, farby etc., wreszcie pracowników, firm, które mogłyby dokończyć zaczęte budowy i inwestycje w USA...
Czegóż chcieć więcej ???
...a no jedynie likwidacji nadmiernej potęgi banków centralnych ich uprzywilejowania na rynkach = rządów "sawancji" a la "syndrom Petru", tj. bardziej politykierskiej niż ekonomicznej w gospodarce...
Marksizm w obecnych gospodarkach to nie keynesizm a nadmierna rola banków centralnych, czego pokłosie zbieramy w formie obecnej recesji, w sposób nieuprawniony zwanej kryzysem...
Szczególnie nasi ekonomiści ulegli, ja bym to nazwał "petruizacji" - połączyli utopię Marksa (centralizacyjną) z zdroworozsądkową ale nie naukową religią tzw. klasycznego liberalizmu "skąpego Szkota". Zbyt długo żyli oni w socjalizmie (lub ich mentorzy) by pozbyć się tamtego myślenia (oj trzeba im Mojżesza i jako żywo 40-tu lat na pustyni...) i za bardzo uwierzyli w prostotę podkreślam: religii a nie nauki klasycznego liberalizmu...
Szczególnym przykładem tego dziwacznego eklektyzmu Marks-Smith, jest ciągła walka z "przejadaniem" budżetu, nadmierną konsumpcją etc.... "Bogiem" dla "widacczyzny" są inwestycje wspomagane per budżet. To samo mówili choćby: Rapacki, Rakowski; a i mówi Rostowski...
Tymczasem z przejadaniem mamy do czynienia tylko wtedy gdy budżet służy do napędzania importu - wspomaga obce gospodarki (choć obecnie i to zjawisko przy bezcłowej dla nas UE, nie wydaje się tak do końca dla nas szkodliwe).
Każda inna konsumpcja finansowana z budżetu wzmacniając popyt wewnętrzny, w końcowym efekcie MUSI spowodować wzrost inwestycji - to przede wszystkim MUSI zrozumieć nasza "ekonomiokracja"...
Tymczasem nasz obecny budżet tnie najefektywniejsze inwestycje lokalne, na które powinien "chuchać i dmuchać". To TE wzbudzają bowiem zdecydowanie najmniej proimportowy popyt wewnętrzny - są lokowane "na prowincji" z reguły więc zawsze choć nieco biedniejszej od metropolii - zarobki tamtejszych pracowników zostają wydane, mówiąc w w