Może zamiast obawiać się o stan gospodarki amerykańskiej, ludzie podobni autorowi powyższego artykułu, napisaliby coś sensownego na temat gospodarki kraju, w którym żyją. Skoro tak świetnie znają sią na zawiłościach budżetu napotężniejszej gospodarki świata, to budżet takiego kraju jak Polska powinien być dla nich przysłowiowym pikusiem. Chyba, że niemoc dogonienia tej gospodarki jest tak duża, że powoduje u miłośników eurokołchozu frustrację połączoną z oczekiwaniem na schadefreude z pogrążenia się USA (nie za naszego życia Panowie, i nie za życia waszych dziatek). Panowie, dajcie spokój z jałowym krytykanctwem USA i wymyślcie coś u siebie. Choćby to by przybyło więcej miejsc pracy, rozwijała sie produkcja i by inni kupowali nasze towary. Bo dzisiaj jesteście ze swymi "mądrościami" śmieszni jak kamerdynerzy Jej Królewskiej Mości Elżbiety II, którzy stojąc w przedsionku pałacu, krytykują prywatne sprawy jej gości.