Znam to z praktyki w lotnictwie sportowy, gdzie bardzo często winę za wypadek spowodowany bałaganem w obsłudze sprzętu przypisuje się osobom, które zginęły, ("bo im jest wszystko jedno", a oskarżanie osób żyjących wiąże się z kłopotami dla tych osób i dla osób, którzy takie orzeczenie formułują. (Podobno tak samo jest w sportach wspinaczkowych, wśród grotołazów itp.
Osobiście zaobserwowałem jeden ciąg zdarzeń prowadzących do katastrofy.
Pełniąc funkcję "dyżurnego startu" w aeroklubie (nie napiszę w jakim), dwukrotnie odstawiałem jako niesprawny szybowiec (nie napiszę, jaki) z powodu luźnych linek prowadzących do lotek w skrzydłach (skandalicznie luźnych, bo trzepiących od wewnątrz o poszycie). Po wyjeździe z miasta, w którym mieścił się ten aeroklub, dowiedziałem się, że na tym szybowcu zabił się jeden z moich towarzyszy startów (nie napiszę, jak się nazywał). Winę KBWL , jak mi mówiono, przypisała pilotowi, w czasie gwałtownego (pod kątem 70 stopni , jak zwykle ) startu z wyciągarki. Świadkowie mówili, że wyraźnie pilot nie reagował lotkami na duże przechylenie, co spowodowało pionowe uderzenie w ziemię z prędkością co najmniej 80 km/h. A naprawdę , to najprawdopodobniej linka napędu lotki spadła z bloczka i zablokowała cały układ lotek, o co się zresztą sam obawiałem, kiedy przy przyziemiu tym szybowcem rozlegał się łomot w skrzydłach. Tylko nie zdarzyła mi się konieczność szybkiej reakcji sterem poprzecznym przy starcie...