Wapniak
/ 83.28.104.* / 2006-05-08 15:37
Gratuluję optymizmu!...A póki co proponuję poczytać:
Układ rządzi światem finansów
Standard demokratyczny jest prosty: partia, która uzyskała mandat do rządzenia krajem, obejmuje rząd i rządzi. Wyborca rozlicza ją z realizacji zapowiedzi wyborczych, a jeśli to nie następuje, zmienia swoje preferencje. W Polsce jednak rzecz wygląda zgoła inaczej. Prawdziwa władza spoczywa nie w rękach demokratycznie wybranych przedstawicieli, lecz w rękach dziwacznej hybrydy, którą Jarosław Kaczyński w słynnym przemówieniu określił mianem "układu". To układ decyduje, czy premier, minister, wiceminister zostanie zaakceptowany jako swój i będzie mógł skutecznie podejmować decyzje. Jeśli identyfikacja da wynik negatywny - układ wypluje go jako ciało obce.
Nie warto spierać się, czy jest jeden tzw. układ okrągłostołowy, czy też wiele mniejszych. Fakt jest faktem - bez dopuszczenia do kręgu wtajemniczonych o rządzeniu nie ma mowy.
Wierną ilustracją tych mechanizmów są stosunki panujące w sferze finansów państwa, tj. w Ministerstwie Finansów i Narodowym Banku Polskim. Dwa budynki w Warszawie, po dwóch stronach Świętokrzyskiej.
Oto po wyborach do ministerstwa wkracza nowa pani minister Teresa Lubińska. Profesor nauk ekonomicznych, jeden z najlepszych w kraju fachowców w dziedzinie finansów publicznych, osoba kompetentna i niezależna, wykładowca akademicki, dziekan wydziału na Uniwersytecie Szczecińskim.
Układ ze Świętokrzyskiej reaguje na nią z pewnym opóźnieniem, bo w pierwszej chwili nie potrafi rozpoznać: "swój" czy "obcy"? Dzieje się tak za sprawą pełnionej przez nią w przeszłości funkcji doradcy Leszka Balcerowicza, a potem SLD-owskiego ministra Mirosława Gronickiego oraz epizodu z byłą Unią Wolności (startowała z listy UW w wyborach samorządowych). Opinię o pani minister przesądzają dopiero nazwiska jej współpracowników, takich jak: Cezary Mech, Mariusz Andrzejewski, Marian Moszoro, Alberto Lozano Platonoff. Wszystko jasne: inwazja obcych.
Zachować wpływ na fuzje
Pierwsze posunięcia nowej minister finansów napotykają sprzeciw Świętokrzyskiej.
Oto Polska - jako jedyna - nie wyraża zgody na forum Rady UE na przyjęcie konkluzji prezydencji brytyjskiej w sprawie zmiany dyrektywy bankowej w zakresie konsolidacji transgranicznych. Mówiąc prościej - nie godzimy się, aby o fuzjach (połączeniach) w polskim sektorze bankowym decydowano za granicą. Chcemy mieć wpływ na to, ile banków będzie świadczyło usługi w Polsce, gdzie będą miały centralę i jaki kapitał będzie w nie zaangażowany. To prosta konsekwencja programu wyborczego PiS i hasła wzmocnienia państwa. Jednak z punktu widzenia układu - to skandal.
W gabinetach decydentów zapalają się czerwone światełka. Urzędnicy Ministerstwa Finansów, zwłaszcza ci, którzy przyszli 16 lat temu z Balcerowiczem, patrzą na ręce nowej szefowej, śledzą jej poczynania z dezaprobatą, poszeptują po kątach i donoszą, komu trzeba. Do ataku ruszają zaprzyjaźnione z układem media, wykorzystując niezręczności pojawiające się w publicznych wypowiedziach Lubińskiej. Tytuły prasowe z listopada i grudnia krzyczą: "Polska samotnie blokuje...". Na rządowych negocjatorów z kraju i z zagranicy wywierany jest nacisk. Aranżowane są spotkania z ambasadorami, interwencje, do Ministerstwa Finansów napływają listy z NBP, z Europejskiego Banku Centralnego, z Komisji Europejskiej. Zabierają głos "niezależni" ekonomiści. W sukurs ruszają komentatorzy zagraniczni znający stosunki polskie wyłącznie z lektury "Gazety Wyborczej".
Można być skutecznym
Cały ten rejwach budzi zdumienie, jeśli zważyć, że kierownictwo ministerstwa robi tylko to, co każdy suwerenny rząd: broni interesów Polski. I to broni skutecznie! W efekcie Rada UE nie przyjmuje konkluzji prezydencji brytyjskiej. To zaś oznacza, że nie są obligatoryjne dla członków UE. Kolejna prezydencja - austriacka - zmienia sporne zapisy projektu, wprowadzając doń sformułowanie o konieczności zachowania "odpowiedniego balansu" między zakresem nadzoru ze strony kraju goszczącego i kraju macierzystego banku, który przeprowadza fuzję transgraniczną.
Gdybyśmy bez protestów pozwolili zmienić dyrektywę bankową - spór o fuzję Pekao SA z BPH, a zwłaszcza o zgodę na wykonywanie przez UniCredito prawa głosu z akcji BPH, nigdy by nie zaistniał, ponieważ sprawę rozstrzygałby włoski nadzór bankowy. Polskie władze mogłyby tylko się przyglądać, jak włoski moloch przejmuje dominację nad polskim sektorem bankowym.
Dlaczego przewodniczący Komisji Nadzoru Bankowego prezes Leszek Balcerowicz nie poparł polskich negocjatorów, gdy walczyli o przyznanie polskim organom nadzoru wpływu na transgraniczne procesy konsolidacyjne? To pytanie pozostaje otwarte. Może sprawę wyjaśni bankowa komisja śledcza. Skądinąd wiadomo, że w tym czasie Główny Inspektorat Nadzoru Bankowego po cichu negocjował własne warunki z UniCredito. Ich efektem jest m.in. zagwarantowanie polskim menedżerom pewnej liczby stanowisk w nowym, powiększonym banku i pozostawienie na dotychczasowym stanowisku związanego z Platformą prezesa Pekao SA Jana Krzysztofa Bieleckiego.
Układ potrafi twardo stawać, gdy chodzi o jego własne sprawy, wystarczy porównać niemrawe negocjacje akcesyjne z późniejszą zażartą walką o stołki w Brukseli.
Prace w UE nad przepisami o nadzorze trwają, tyle że z polskiej strony jest mniej determinacji. Minister Lubińska została odwołana, bezpośredni negocjator - wiceminister Mech - również. Świętokrzyska odrzuciła obcych...
Układ? Co to takiego?
- To rozległa struktura powiązań nomenklatury i służb. To oni patronowali prywatyzacji polskich banków. Prywatyzowali tak, aby wszędzie mieć swoich ludzi - twierdzą nasi rozmówcy. Mackami układ obejmuje nie tylko obie strony Świętokrzyskiej, ale także zarządy banków, kierownictwa różnych fundacji i towarzystw, wpływowe gremia polityczne, media, organizacje międzynarodowe, firmy reklamowe i PR-owskie. Posiada rozległe kontakty za granicą, które bez skrupułów wykorzystuje w rozgrywkach wewnętrznych. Ktoś radzi, aby przyjrzeć się karierom kilku ludzi z Polskiego Banku Rozwoju, przejętego i zlikwidowanego przez BRE Bank. Informacje trudno zweryfikować. Nieco światła na powiązania mogłaby rzucić komisja ds. prywatyzacji banków. Jednak w sytuacji, gdy układ trzyma obie strony Świętokrzyskiej - niełatwo będzie jej uzyskać odpowiednie dokumenty, przeniknąć zależności.
- Skompromitują komisję. Skierują na fałszywy trop, a potem będą wyszydzać w mediach jej niekompetencję - ostrzega jeden z posłów PiS.
Tylko ktoś naiwny może sądzić, że legalnie wybrane władze mają do tych gremiów prawo wstępu. Nic podobnego. Na korytarzach NBP jeszcze dziś można usłyszeć historyjkę o tym, jak to nowo mianowani przez Teresę Lubińską przedstawiciele ministra finansów w Komisji Nadzoru Bankowego zabiegali o wpuszczenie na obrady KNB. Potraktowani zostali jak intruzi.
- Najpierw ukuto tezę, że nie mają dostępu do informacji niejawnych, więc nie mogą zasiadać w Komisji. Kiedy okazało się, że posiadają certyfikat, prezes Balcerowicz kazał sekretarce zatrzymać ich pod drzwiami. Po prostu chciał pokazać, kto tu rządzi. Gdyby sami nie wtargnęli na salę, czekaliby tam do dzisiaj - opowiada urzędniczka NBP (notabene Balcerowicz nie dał za wygraną i skorzystał z najbliższej okazji, aby usunąć wiceministra Mecha z KNB). Po drugiej stronie Świętokrzyskiej szybko rozeszła się wiadomość, że przedstawiciele minister Lubińskiej zostali lodowato przyjęci przez Balcerowicza. Nikt się temu zresztą nie dziwił - powszechnie wiadomo, że prezes NBP jest człowiekiem chimerycznym.
- Jak mu się ktoś nie spodoba, potrafi nie podać ręki - twierdzi wysoki urzędnik MF. W czasie spotkań nieraz nagle, bez słowa komentarza, zarządza przerwę i znika w swoim gabinecie, nikogo nie zapraszając. Źle znosi napięcie. Kiedyś, gdy był ministrem finansów w rządzie AWS, tak skandalicznie zachował się wobec dziennikarki, która zadała trudne pytanie, że jego asystenci uznali za konieczne za jego plecami przeprosić ją. O szczególnej pozycji Balcerowicza w trójkącie władza - finanse - media można było się przekonać podczas telewizyjnego wywiadu Tomasza Lisa z prezesem NBP. Dziennikarz słuchał z miną wystraszonego uczniaka, nie odważywszy się ani razu przerwać monologu głoszonego mentorskim tonem.
Układ nadzoruje się sam
Kolejne starcie między NBP a byłym już kierownictwem Ministerstwa Finansów dotyczyło centralizacji nadzoru finansowego.
- Jedyną obroną państwa w sytuacji, gdy gospodarkę zdominowały zagraniczne podmioty finansowe, jest nadzór nad nimi - twierdzi niezależny ekspert rynku kapitałowego, prosząc o niepodawanie nazwiska.
Sprawa wydaje się oczywista. Każdy, kto obraca się w świecie finansów, dostrzega przemożny wpływ, jaki wywierają instytucje finansowe na życie gospodarcze i polityczne kraju oraz na uzależnione od reklam media. Wiadomość o tym, iż "ktoś obcy" może zostać szefem nadzoru finansowego, zelektryzowała środowisko. Tutaj dobrze się pamięta, jak prezes Mech, piastując stanowisko szefa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi za czasów AWS - UW, wyćwiczył instytucje finansowe zarządzające Otwartymi Funduszami Emerytalnymi - chodziły jak lwy pod pejczem tresera. O fuzjach, monopolizacji rynku, nieuczciwych zarobkach czy wyprowadzaniu pieniędzy za granicę nie było mowy.
Dla państwa niezależny człowiek na najwyższych funkcjach to skarb, dla rynków kapitałowych - czarny sen. SLD po dojściu do władzy pozbył się nie tylko Cezarego Mecha, ale i całego UNFE, likwidując ten urząd.
Dlaczego jednak konsolidacja nadzoru finansowego (tj. połączenia w jednej instytucji nadzoru nad bankami, instytucjami ubezpieczeniowymi i rynkiem kapitałowym) wywołała taką niechęć w Brukseli i w Europejskim Banku Centralnym?
- W wielu krajach rozwiniętych: w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Japonii, Szwajcarii, a także w sąsiednich Czechach i na Słowacji, nadzór finansowy jest scentralizowany - wyjaśnia jeden z ekspertów. - Jest to naturalny trend związany z tym, że usługi bankowe i ubezpieczeniowe przenikają się z rynkiem kapitałowym.
Jest jednak pewien niuans wynikający z dążenia Komisji Europejskiej do jak najszybszego rozszerzenia strefy wspólnej waluty. Otóż, jeśli do tego dojdzie, banki centralne poszczególnych państw staną się "bezrobotne". Stąd narodził się w Europejskim Banku Centralnym pomysł, by one właśnie zajęły się nadzorem finansowym. Projekt ustawy o nadzorze finansowym przygotowany w Ministerstwie Finansów pozbawił tej roli NBP. I o to wybuchła wojna.
Grozi konflikt interesów
Dlaczego resort finansów nadał ustawie taki właśnie kształt?
Polska pod rządami PiS nie spieszy się do strefy euro, co oznacza, że NBP będzie nadal odpowiadał za politykę pieniężną, a ten, kto ustala politykę pieniężną, nie powinien jednocześnie nadzorować instytucji finansowych, ponieważ zachodzi konflikt interesów. Nad tym konfliktem Komisja Europejska przechodzi do porządku dziennego, ponieważ liczy na szybkie poszerzenie eurostrefy. Polska, która nie zamierza na razie przyjmować wspólnej waluty, kształt nadzoru finansowego musi mieć inny. Dlatego też uwagi Europejskiego Banku Centralnego zostały tylko częściowo uwzględnione w projekcie ustawy.
Zamiast jednak spokojnie wyjaśnić problem od strony merytorycznej, w EBC potraktowano to jako pretekst do eskalacji sporu, co z pewnością nie miałoby miejsca, gdyby nie presja ze strony krajowego "układu", który podjął próbę zablokowania ustawy. Absurdalność nacisków widoczna jest zwłaszcza w korespondencji sygnowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Najpierw MFW nadesłał do Ministerstwa Finansów własne opracowanie, w którym stwierdził, że nadzór zintegrowany jest bardziej efektywny niż rozproszony, a tydzień później... przeciwko tejże konsolidacji nadzoru zaprotestował! To mały przyczynek do tego, kędy biegną tropy międzynarodowych powiązań ludzi układu i jakimi metodami uprawiają politykę.
- Oni strasznie te kwestie personalizują. Nie patrzą na dany problem merytorycznie - kto ma rację, które rozwiązanie będzie bardziej efektywne, lecz rozstrzygają według schematu "swój - obcy". Jeśli nadzór finansowy obejmie "swój" - wszystko jest OK. Jeśli "obcy" - wybucha awantura - podsumowuje te przepychanki jeden z naszych rozmówców.
Ustawa o nadzorze finansowym została przyjęta przez Radę Ministrów, ale na skutek nacisków jak dotąd nie trafiła do Sejmu.
Pobity własną bronią
Strategia zarządzania naszym długiem przyjęta przez resort finansów również spowodowała starcie z układem.
W końcu marca i we wrześniu przypada termin spłaty zadłużenia Polski. Minister finansów, jeśli nie ma dewiz, musi je zakupić w NBP. I o tyle więcej wyemitować obligacji. To sprawia, że minister jest uzależniony od polityki pieniężnej NBP. NBP może zgarnąć te środki przez emisję bonów pieniężnych, a wtedy na rynku krajowym jest mniej środków, stopy idą w górę, rentowność obligacji również.
Za Teresy Lubińskiej Ministerstwo Finansów postanowiło przejąć inicjatywę z rąk NBP, tj. wcześniej, już na początku roku, zakupić dewizy, aby potem spokojnie spłacić ratę, bez ryzyka spadku wartości złotówki. Zmieniono dotychczasową strategię zarządzania długiem, która polegała na zwiększaniu podaży emisji zagranicznych, co było niekorzystne dla nabywców krajowych. Przeprowadzono w to miejsce jedną emisję euroobligacji, w styczniu, bo z kalkulacji ministerstwa wynikało, że koszty będą wówczas najniższe.
Wskutek tej operacji roczne koszty obsługi zadłużenia zagranicznego spadły o 2,5 mld zł! Udało się zbić rentowność obligacji Skarbu Państwa, i to pomimo faktu, iż jednocześnie ogłoszono, że Polska na razie nie wchodzi do strefy euro, co powinno przynieść odwrotny skutek. Brak terminu przyjęcia euro utrudnił jednak spekulację walutą. Inwestorzy nie mogli grać na kurs wymiany złotówki na euro (kupuje się złotówki, następnie umacnia kurs przez kupno polskich obligacji lub wymianę euro na złote, co powoduje aprecjację złotego, a gdy kurs się usztywni, szybko dokonuje się wymiany złotówek na dewizy).
O tę styczniową emisję wybuchła awantura z NBP, który robił wszystko, aby do niej nie doszło.
- Balcerowiczowi chodziło o to, aby nową ekipę chwycić za gardło - uważa były pracownik Ministerstwa Finansów.
NBP użył argumentu, że emisja wywołała aprecjację, co będzie niekorzystne dla eksporterów (to bodaj pierwszy przypadek, gdy NBP zainteresował się losem eksportu). Ministerstwo Finansów odpowiadało na to, że za aprecjację odpowiada bank centralny. Ma instrumenty do jej zwalczenia - może obniżyć stopy.
- Odwróciliśmy przeciwko NBP tę strategię, którą bank centralny prowadził przeciwko rządowi - ocenia jeden z byłych urzędników MF. - Krytykowaliśmy NBP, że utrzymuje za wysokie stopy, że przyciąga spekulantów. Pokazywaliśmy, jak niski jest poziom inflacji, najniższy w Europie. Mówiliśmy, że gdyby obniżyć stopy, w ciągu 6-9 miesięcy nastąpi gospodarczy boom, ruszą inwestycje. Po raz pierwszy to nie my, lecz NBP musiał się bronić, bo złotówka stała się za mocna. W końcu Rada Polityki Pieniężnej musiała obniżyć stopy!
Układ chce euro
Poprzedni SLD-owski rząd ustalił program konwergencji, którego zwieńczeniem miało być przystąpienie Polski do strefy euro już za 3 lata. Deficyt budżetowy miał wynosić zaledwie 1,5 proc., co musiałoby się wiązać z drastycznymi cięciami wydatków budżetu.
Program ten zakwestionował niemal nazajutrz po wyborach prezydent, a w ślad za nim minister Lubińska, która oświadczyła, że dla niej priorytetem będzie rozwój gospodarki, a nie euro. Układ odpowiedział falą ataków w liberalnych mediach i inspirowaniem negatywnych sygnałów z Brukseli. Próbowano naciskać na rząd, by wyznaczył datę wejścia do eurostrefy, choć traktat akcesyjny nie nakłada na nas takiego obowiązku.
- Problem zamyka się w pytaniu: czy mamy mieć własną politykę finansową, czy też nie. O podaży euro nie my będziemy decydowali. Jeśli w Polsce będzie kryzys gospodarczy, nikt się tym nie przejmie - argumentuje rządowy ekspert.
Potrzebny jest duch odkrywcy
Minister Zyta Gilowska, była wiceprzewodnicząca PO, przyszła do MF z bagażem własnych doświadczeń, znajomości, układów towarzyskich, których znaczenia PiS zapewne nie docenił. Jarosław Kaczyński (bo to on zaprosił panią profesor do rządu) sądzi - co typowe dla prawnika - że wystarczy oczyścić gospodarkę z "układów", a sama zacznie się kręcić. Do tego zaś wystarczy mieć wpływ na służby specjalne i tzw. resorty siłowe.
Prezes PiS może się jednak przeliczyć! Jest duże niebezpieczeństwo, że IV RP poślizgnie się właśnie na finansach. Jeśli Polska ma być państwem solidarnym, trzeba odwrócić liberalną logikę zarządzania finansami, do tego zaś potrzebny jest w ministerstwie człowiek o duszy Kolumba, gotów na radykalne zmiany i niełatwo dający się przestraszyć. Minister Gilowska, aczkolwiek nie sposób odmówić jej kompetencji, siły charakteru, dobrej woli, a także wdzięku i umiejętności prezentacji w mediach, do roli Kolumba zdecydowanie się nie nadaje.
- To nie jest nawet kwestia jej przekonań, lecz ludzi, którymi się otacza - uważa jeden z dawnych współpracowników pani minister. - Otoczenie nią steruje. A wywodzi się ono wprost z Platformy. W żadnej innej sferze przynależność ludzi PO do tzw. układu nie jest tak widoczna, jak w dziedzinie finansów.
Osoby z gabinetu politycznego Teresy Lubińskiej minister Gilowska zwolniła z dnia na dzień. W rządzie nie ma dziś także miejsca dla czołowych ekspertów PiS, którzy negocjowali z PO kwestie finansowe. Na cztery osoby z gabinetu politycznego Gilowskiej dwie związane są z Platformą. Sprawy finansów wróciły w utarte koleiny. Otoczenie utwierdza panią minister, że tak właśnie być powinno.
Małgorzata Goss