marek19-53
/ 83.24.43.* / 2006-10-31 23:36
Wolę to, niż by młodzi przestępcy wymieniali się doświadczeniami (lub je ćwiczyli) w kontaktach z moimi dziećmi. Jestem gotów za to zapłacić. Per saldo to mi się opłaci.
Proszę przeczytać poniższe. Długie, ale warto:
Rzeczpospolita
31.10.06 Nr 255
Szukaj
RZECZPOSPOLITA
Pierwsza strona
Druga strona
Opinie
Kraj
Świat
Kultura
Człowiek i nauka
Sport
Ekonomia i rynek
Prawo co dnia
Warszawa
Moja Kariera
Dobra Firma
Dodatki- INNY ŚLĄSK
Kalendarz wydań
SERWISY
e-Rzeczpospolita
Płatne serwisy
Archiwum
Ekonomiczny
Prawny
e-Rzeczpospolita w pakiecie płatnych serwisów
Z ostatniej chwili
Benedykt XVI
Jan Paweł II
Unia Europejska
Biuro Reklamy
i Ogłoszeń
Tematy
Program TV
SKORZYSTAJ
Spis treści
Prenumerata
Klub "Rz"
Baza firm
Wyszukiwarka netsprint
USŁUGI
Oferta PKO BP
Nieruchomości
Praca
ING Bank Śląski - konta osobiste
mBank
Wyprawy
Wynagrodzenia.pl
Centrum kredytów
Adwokaci i Radcy Lions Group
OPINIE
Przyznanie nauczycielowi realnej władzy szybko przywróciłoby mu autorytet, a z nim i szkolną dyscyplinę
Młodzież nie trudna, lecz występna
Izolowanie dzieci źle wychowanych od normalnych jest działaniem w duchu pedagogiki Janusza Korczaka
opinie_a_1-1.F.jpg
MIROSŁAW OWCZAREK
opinie_a_1-2.F.jpg
BOGUSŁAW WOLNIEWICZ, profesor filozofii
Od lat blisko czterdziestu polską szkołę niszczy rak "reformy". Teraz zbieramy owoce. Wołałem w 1991 r. na puszczy, gdy beztroscy "reformatorzy" szykowali się do kolejnego na nią skoku. Usiłowałem bić na alarm w 1998, gdy Buzek z Handkem i Radziwiłł brali się do swojej "reformy kompleksowej", w mediach zaś rozpętała się nagonka przeciw belfrom. Dziś, po przerażających wydarzeniach w gdańskim gimnazjum, fakt szkolnej anarchii i zdziczenia młodzieży zaczyna wreszcie przebijać się przez parawan pedagogicznego kłamstwa i obłudy do społecznej świadomości.
SZKOŁY POD SZCZEGÓLNYM NADZOREM
Kto zawinił? Od 15 lat mówię to samo: winne są władze oświatowe oraz flankujący je koryfeusze pedagogiki i psychologii. Łącznie można objąć tę trójcę mianem pedologów, samozwańczych dziecioznawców. Wraz ze swoim dziennikarskim peletonem tworzą oni potężną grupę zainteresowaną żywotnie utrzymywaniem szkoły w stanie permanentnej "reformy" i zamętu. Duch czasu niestety im sprzyja.
Po latach z górą czterdziestu pojawił się pierwszy minister oświaty, który ośmielił się rzucić pedologicznej klice wyzwanie i zamiast zapowiedzieć z fanfarami następną reformę - co spotkałoby się z aplauzem - podjął próbę, by naprawdę coś konkretnego dla szkoły zrobić. Chwycił przy tym od razu byka za rogi, biorąc się do tego, co dla szkoły absolutnie podstawowe i najważniejsze: do odbudowy autorytetu nauczyciela i dyscypliny ucznia, zrujnowanych dziś kompletnie przez pedologów i ich medialnych stronników. Ściągnęło to na niego oczywiście zajadłe ataki, nieomal jako na wcielenie diabła.
Minister Giertych wystąpił bowiem z inicjatywą dla pedologów horrendalną: trzeba uwolnić zwykłe szkoły od miażdżącego je brzemienia tzw. młodzieży trudnej, umieszczając ją pół karnie, pół wychowawczo w osobnych domach poprawy, od 2008 roku po jednym w każdym powiecie. Nazwał je szkołami o szczególnym nadzorze pedagogicznym, ale innym ministrom się to nie podobało i zaproponowali nazwać je ozdobnie szkołami dla młodzieży niedostosowanej albo - jeszcze lepiej - ośrodkami wsparcia rozwojowego.
FRAZES ZAMIAST RADY
Reakcja pedologów była tak samo do przewidzenia, jak ich sentymentalne frazesy. Oto Irena Dzierzgowska, była wiceminister i wdrażarka ostatniej "reformy", uznaje inicjatywę ministra za "niebezpieczny absurd", gdyż "nie ma instytucji bardziej demoralizującej niż wojsko czy poprawczaki" ("Rzeczpospolita" 10.10.06). Jej zdaniem jest to "sposób na pozbycie się kłopotliwych uczniów, którzy najczęściej nie ze swojej winy zachowują się źle" i którym "trzeba pomagać, a nie karać". Jaka więc jej praktyczna rada? Wiadoma: "zatrudnić więcej psychologów i pedagogów na zajęcia pozalekcyjne".
W ten sam ton uderza Alina Kozińska-Bałdyga z jakiejś pedologicznej "Federacji Inicjatyw Oświatowych", współtwórczyni Narodowej Strategii Integracji Społecznej - z daleka widać, że dętej. Otóż tam "wyraźnie zapisano, że trudną młodzież trzeba wspierać, nie izolować; zintegrować z rówieśnikami, a nie odseparować". Cóż więc mamy robić? Dla pedolożki sprawa jest jasna jak słońce: więcej miłości i szacunku dla młodych ludzi, a mniej kar i dyscypliny.
TRIUMF "TRUDNEGO" NAD NAUCZYCIELEM
Zamiast dyskutować z pedologiczną bzdurą in abstracto, spójrzmy lepiej na pedagogiczny konkret, i to z pierwszej ręki. Proszę przy tym wybaczyć dra-styczność opisu, idę na nią z oporami, ale chcę, by czytelnik doznał owego konkretu bez znieczulenia. I by uprzytomnił sobie, że to dziś w szkole żadna nadzwyczajność; przeciwnie, to jej dzień powszedni.
Zdarzyło się to miesiąc temu w jednej z warszawskich szkół podstawowych, w trzeciej klasie. Młodzież zatem 9-letnia, dzieci; zwyczajne - i jeden "trudny". Nauczycielka każe otworzyć zeszyty, wszystkie to robią, "trudny" nie. Siedzi nad zamkniętym i patrzy wyzywająco. Nauczycielka podchodzi i powtarza polecenie. Wtedy słyszy: "o******** się" - wypowiedziane na oczach całej klasy ze spokojem, jaki może dać tylko poczucie zupełnej bezkarności. I dalej patrzy z tryumfem. Nauczycielka się cofa, zaczyna lekcję, w oczach ma łzy. Dziecko, które to w domu opowiedziało, było poruszone do głębi.
Obłudny eufemizm "trudne" - jak "kłopotliwe", "niedostosowane" czy "nadpobudliwe" - to fałsz. Ma ukrywać przed opinią publiczną, do czego polską szkołę doprowadzili jej "reformatorzy"; a także zwalić z nich odpowiedzialność za tę zbrodnię na frontowych nauczycieli, nic tu niewinnych. W szczuciu przeciwko nim kogo się da - rodziców, dziennikarzy, samej młodzieży - są niestrudzeni. Nigdy zaś nie spotkałem się z przypadkiem, by spojrzeli krytycznie na siebie i na swoje palcem na wodzie pisane teorie.
NIEUSUWALNY DEFEKT MORALNY
Ta młodzież i te dzieci nie są "trudne", lecz występne. Tak je określał wielki wychowawca Janusz Korczak; a mówił też, że są to dzieci "z defektem moralnym", nieusuwalnym. Dlatego opowiadał się stanowczo za koniecznością ich izolowania od dzieci normalnych, choćby i tych źle wychowanych - i tood przedszkola poczynając. Dziecko źle wychowane da się wyprowadzić na normalne, choć nie perswazją, rzecz jasna, ani czułościami.
Z dzieckiem występnym to się nie udaje, źródło zła tkwi zbyt głęboko. Wielki Korczak tę groźną prawdę widział i rozumiał, że płyną z niej dalekie konsekwencje. Pedolodzy wolą zamykać na nią oczy i śnić dalej swój sen złoty Salomei o powszechnym "partnerstwie", "pedagogice serca" i o "integrowaniu" zgniłych jabłek ze zdrowymi. Nie na nich przecież, dekowników z głębokich szkolnych tyłów, spadają jego straszne skutki.
Co robić z młodzieżą występną, skoro z góry wiadomo, że nic dobrego z niej nie wyrośnie? I jak odbudować szkołę po pedologicznym spustoszeniu? W tych pytaniach odsłania się olbrzymi problem cywilizacyjny, usilnie dotąd zakrywany. Na pewno nie ma na nie jednej prostej odpowiedzi, cząstkowe jednak są. Od ręki można wskazać co najmniej trzy.
WŁADZA W SZKOLE DLA NAUCZYCIELA
Pierwszej udzielił już minister Giertych, i to w duchu Korczaka: tak czy owak młodzież występna musi zostać oddzielona od normalnej. Jak dokładnie, to wielka kwestia, którą trzeba gruntownie rozważyć - byle nie z pedologami, tylko z frontowymi pracownikami czynnych już ośrodków poprawczych.
Drugą odpowiedzią byłoby ograniczenie obowiązku szkolnego do tych jedynie, którzy gotowi są spełniać minimalne warunki współżycia społecznego. Reszta niech robi, co chce, a gdy naruszy prawo, to trafi do domu poprawy. Szkoła to przywilej.
Trzecią wreszcie jest pozbawienie pedologów władzy nad szkołą i przekazanie jej czynnym nauczycielom, czyli radzie pedagogicznej. W szczególności rada ta winna mieć bezapelacyjne prawo do wydalenia ze swej szkoły każdego, kto się nie podporządkowuje jej regulaminowi. A już kłopotem kuratorium i jego pedologów niech będzie to, co z takim osobnikiem dalej robić i komu go podrzucić, jeżeli komukolwiek. Przyznanie nauczycielowi w szkole realnej władzy szybko przywróciłoby mu też autorytet, a z nim i szkolną dyscyplinę. Trzeba by tylko tego naprawdę chcieć. A więc: chcemy tego czy nie?
BOGUSŁAW WOLNIEWICZ, profesor filozofii
© Copyright by Presspublica Sp. z o.o.