Forum Polityka, aktualnościGospodarka

NBP: Mamy w tym roku 64 mld euro do spłaty

NBP: Mamy w tym roku 64 mld euro do spłaty

Money.pl / 2009-05-18 18:53
Komentarze do wiadomości: NBP: Mamy w tym roku 64 mld euro do spłaty.
Wyświetlaj:
MN4 / 217.96.42.* / 2009-05-19 08:21
Trzeba przedefiniować pojęcie własności. Wprowadzenie własności komputerowo-wirtualnej spowodowało, że na warość jego własności wpływają, w sposób nieograniczony (albo nieznany) nowe czynniki niezależne od niego.
Pytanie o istotę władzy znowu stanie się elementarne, a Marks śmieje się z zaświatów widząc jak postęp techniczny niszczy własność.
ksusel / 78.8.137.* / 2009-05-18 20:13
nie ma dostępu do tego typu informacji. Kto ma w Polsce całodobowy dostęp do prawdziwego internetu (takiego conajmniej 1Mb)? Jest to chociaż 5% obywateli? Reszta ludzi żyje w niewiedzy bo skąd ma ją czerpać? Może z telewizji propagandowej (w skrócie TVP)? Z resztą większość tych, którzy korzystają z internetu to młodzi ludzie a ich co smutne bardziej interesuje kto wygrał Idola, albo czy Paris Hilton nosi majtki niż to ile długu w jego imieniu zaciągnąl rząd w tym roku, albo ile mamy go do spłacenia. Politycy dobrze wiedzą, że jeden news w mediach o stworzeniu ustawy "pobudzającej" gospodarkę, budownictwo czy inne znaczy więcej niż brutalna prawda liczb, których większość ludzi i tak nie zna. Póki co w internecie więcej amatorów gołych bab, śmiesznych filmików i gierek niż ludzi którzy chcieliby skrzyknąć się w celu budowy placu zabaw dla ich własnych dzieci, albo obniżek podatków.
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 18:53
Zagraniczni inwestorzy finansowi kalkulując opłacalność inwestycji w Polsce biorą pod uwagę nie tylko sam poziom stóp procentowych, ale także potencjalne zmiany kursu walutowego. Przy płynnym mechanizmie kursowym zmiany kursu mogą być znaczne i dlatego inwestorzy wymagaj_ na ogół pewnej premii w postaci dodatniej różnicy pomiędzy stopami w kraju i za granicą. Taką premię za ryzyko obserwuje się w niemal każdym rynku wschodzącym
Prawdziwe będzie jednak generalne stwierdzenie, że im bardziej wiarygodna polityka pieniężna i fiskalna tym premia będzie mniejsza - w takiej sytuacji możliwe są obniżki stóp procentowych bez wywoływania dewaluacji kursu i nawrotu inflacji.
Zbyt duży nacisk na stopy „krótkie” może ostatecznie skończyć się wzrostem stóp długoterminowych i koniecznością ponownego dostosowania stóp krótkoterminowych do wyższego poziomu.

W latach 80., a więc okresie dominowania Pani Thatcher i Pana Reagana, stale powtarzano, że finanse publiczne powinny być prowadzone na wzór budżetów domowych, z których wydać można jedynie tyle, ile ma się do dyspozycji, a pożyczać tylko tyle, ile można oddać z bieżących dochodów. Wzorem dla ministrów skarbu i finansów miały być skrzętne gospodynie domowe, którym rachunki zgadzają się na koniec każdego miesiąca.

W latach 90. nastąpiło odwrócenie tych zasad gospodarowania. Ułatwiony dostęp do kredytów konsumpcyjnych sprawił, że to gospodarstwa domowe zaczęły naśladować sposób zarządzania pieniędzmi przez władze państwowe: wydawać więcej, niż ma się dochodu, i zadłużać się bez dylematu, skąd weźmie się pieniądze na spłatę długów. Doraźnie brano je ze sprzedaży obligacji emitowanych pod zabezpieczenie hipoteczne nieruchomości, tak jak państwo emituje obligacje skarbowe na sfinansowanie deficytu budżetowego. Niemożność spłaty zaciągniętych kredytów i nadpodaż niespłaconych nieruchomości, prowadząca do spadku ich ceny, doprowadziły do załamania tej swoistej piramidy finansowej.

Kredyt to znakomity pomysł, a kredyt hipoteczny ; wprost wspaniały. Bez niego na zakup jakiegokolwiek dobra o cenie przekraczającej bieżące dochody trzeba byłoby oszczędzać przez długi czas. Nabycie dóbr trwałych i drogich, takich jak dom czy mieszkanie, wymagałoby odkładania co miesiąc znacznej sumy przez 20-30 lat, aby zebrała się kwota wystarczająca na ich zakup.

Kredyt pozwala odwrócić kolejność oszczędzania i zakupu. Dom, mieszkanie czy samochód można mieć od razu, a stosowne sumy składające się na ich wartość wpłacać co miesiąc do banku, jako spłatę uzyskanego w nim kredytu.

Są jednak ludzie o dochodach tak niskich, że nie mają z czego oszczędzać, a więc odkładać co miesiąc na zakup trwałych dóbr. Tym bardziej nie stać ich na spłacanie kwot jeszcze większych, składających się na raty zaciągniętej

pożyczki, powiększone o bankową prowizję. Niegdyś ich niezdolność kredytowa uniemożliwiłaby im po prostu zaciągnięcie pożyczek. Gdy im ich lekkomyślnie udzielono, spowodowało to załamanie rynku kredytów hipotecznych.

Jak głosi znane powiedzonko: nie ma lunchu za darmo, jest tylko kwestia, kto za niego zapłaci? Tym bardziej nie ma za darmo domów czy mieszkań. Jeśli za obiad nie płaci ten, kto go zjadł, a za dom ten, kto w nim mieszka, to rachunki uregulować musi ktoś inny. Szeroka akcja kredytowa miała pozwolić na uzyskanie własnego domu tym, którzy nie dysponowali środkami na ich zbudowanie. Okazało się, że wielu nie było zdolnych do spłacania zaciągniętych na ten cel kredytów i wszyscy teraz płacą za to wysoką cenę.

W tej sytuacji spodziewać się można powrotu głosów, że domy i mieszkania dla tych, których na nie nie stać, powinno budować i utrzymywać państwo.

Ale państwo, które hojnie finansuje domy, mieszkania i inne dobra tym, których nie stać, popada z tego powodu w długi, deficyt i wreszcie finansowe kłopoty, odbijające się na sytuacji wszystkich. Dziś mało kto pamięta, że monetarystyczna i neoliberalna polityka lat 80. i 90. była odpowiedzią i ratunkiem po rujnującej państwowe finanse polityce socjalnej lat 60. i 70., w wyniku której wiele państw (z Wlk. Brytanią na czele) znalazło się w takiej sytuacji, jak niektóre dzisiejsze banki, stojące na granicy niewypłacalności i wymagające natychmiastowego ratunku.

Zwolennikom zwiększenia roli państwa w gospodarce trzeba zwrócić uwagę, że ekspansja kredytowa ostatnich lat była wynikiem aktywnej polityki instytucji publicznych, zwłaszcza amerykańskiego banku centralnego (FED). W odpowiedzi na giełdowe załamanie, wywołane pęknięciem bąbla spekulacyjnego rynku tzw. nowych technologii oraz groźbę gospodarczej zapaści po ataku na WTC, FED obniża stopy procentowe poniżej inflacji, po co? Aby ratować Wall Street, konstruktorów i wykonawców zysków dla establishmentu. Wtedy po kredyty ruszyli szturmem wszyscy Amerykanie, w tym również ci niewypłacalni. Trzeba też przypomnieć, że w Polsce slogan o budownictwie mieszkaniowym, jako kole zamachowym gospodarki pchał państwo do wspierania budownictwa społecznego i spe
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 18:55
i specjalnych pożyczek mieszkaniowych. Efekty są mizerne i lepsze raczej nie będą.

Podstawowych reguł ekonomicznych nie da się ominąć ani wyrafinowanymi technikami finansowania poprzez skomplikowane instrumenty pochodne, ani proste rozdawanie dóbr opłacanych ze środków publicznych. Obciąża to rozdające je instytucje i po przekroczeniu granic rozrzutności (trudnych do ścisłego wyznaczenia) doprowadza je do załamania. Ludzie po prostu nie mogą mieć tego, na co ich nie stać. Nawet, gdy ta niemożność wyraża się w niezdolności spłacania zaciągniętego na ich zakup kredytu.

Przedsiębiorca korzysta z narzędzia kalkulacji ekonomicznej – do kalkulacji natomiast wchodzą dwie pozycje: z jednej strony oczywiście przychody, ale przecież nie o same przychody tutaj chodzi, ale także o koszty. Dla przedsiębiorcy i dla jego zysków ważne są różnice między przychodami a kosztami, a nie po prostu same przychody.
Niby prosty fakt, znany w zdroworozsądkowej ekonomii od dawna, ale jakoś dzisiaj w keynesistowsko-monetarystycznym świecie co najmniej deprecjonowany, głównie ze względu na jeden z największych teoretycznych grzechów tych szkół: skupianiu się jedynie na cenach końcowych. Ekonomiści mówiący o tym, że szokujący jest jednoczesny wzrost kursu złotówki i eksportu, myślą podobnie jak ludzie, którzy nie mogą pojąć, że przemysł elektroniczny mimo spadających cen produkowanych przez niego dóbr konsumpcyjnych może zarabiać pieniądze. Jak to jest możliwe, że firmy produkujące komputery, telewizory i sprzęt DVD osiągają zyski? Przecież ceny tych dóbr spadają.
Odpowiedź jest prosta – ponieważ ich koszty również spadają, więc zyski mogą mieć się dobrze. Dokładnie ten sam mechanizm występuje w przypadku działalności polskich eksporterów. Chociaż przy rosnącej złotówce cena naszego jednoeurowego cudaka spada, to jeśli produkujemy go przy użyciu komponentów z zagranicy, spada również jego realna cena produkcji. Innymi słowy chociaż potencjalne przychody się kurczą przy wzmacniającej się złotówce, to również kurczą się ponoszone koszty za dobra potrzebne do produkowania dóbr eksportowych np. koszty ropy, czy komponentów sprowadzanych przez eksporterów z zagranicy. A ponieważ przedsiębiorczość polega na skutecznym adaptowaniu się do zmieniających warunków, to najwyraźniej mamy w Polsce zdolnych przedsiębiorców, którzy przy ruchu kursu w górę są w stanie się do niego dostosować.
Jeden z kontrargumentów, który padł, to teza, że mimo iż rośnie złotówka i teoretycznie zmniejsza to cenę importu, to jednak ceny surowców poszły w górę nawet w złotówkach, a nie tylko w dolarach, więc silna złotówka wcale nie jest taka pomocna. Ale cóż z tego? Nawet jeśli wszystkie ceny poszły wyraźnie w górę, to i tak dzięki silnej złotówce poszły w górę mniej niż by mogły pójść. A więc silna złotówka umożliwia kupowanie tych dóbr relatywnie taniej i gdyby była dewaluowana, to te dobra byłyby jeszcze droższe. I to właśnie dlatego eksporterzy doświadczają wzrostu cen w wysokości kilkudziesięciu, a nie kilkuset procent.
Błąd naszych rodzimych ekonomistów co do relacji złotówka-eksport jest dokładnie tym samym błędem, który jest popełniany przy analizowaniu polityki pieniężnej. Wynika z koncentrowania się jedynie na cenach finalnych dóbr konsumpcyjnych. Jest to niezwykle groźne uproszczenie rzeczywistości, które nie tylko prowadzi do poważnych wypaczeń w jej opisie, lecz także niesie za sobą przykre konsekwencje w przypadku rekomendacji w zakresie polityki gospodarczej.
Oprócz tego jedną z asystujących błędnych tez ma być kontrprzykład w postaci Stanów Zjednoczonych, które ponoć celowo osłabiają swoją walutę, aby stymulować eksport. To chyba jeden z najbardziej spektakularnych błędów zbudowanych na mitologii dewaluacji waluty. Silne imperium amerykańskie było budowane przez lata właśnie na mocnej walucie i ponieważ waluta ta w tej chwili zmienia się w makulaturę, to Ameryka przestaje być imperium, a nie się nim staje.
Wbrew przekonaniu większości Polaków tworzone i wdrażane przez zachodnie rządy pakiety antykryzysowe i stymulacyjne są błędne i gospodarce szkodzą. W tej sytuacji nie tylko nie musimy, ale i nie możemy ich kopiować!

Mieliśmy, więc i zwiększenie roli państwa w gospodarce celem przypodobania się wyborcom przez polityków, stad wymieniona już ustawa rozdająca kredyty [Home Ownership Equity Protection Act z roku 1994]. Powoduje to, iż instytucje finansowe musiały coraz bardziej zwiększać ryzyko inwestycji, aby przy jednoczesnym obniżaniu stóp procentowych móc generować zyski dla akcjonariuszy.
W latach dziewięćdziesiątych, typowym przypadkiem byli giełdowi ;analitycy;, będący prawdopodobnie agentami inwestorów i którzy skłaniali się do opierania się w swoich zarobkach na tym, jak udanie promowali firmy, w których mieli udziały finansowe.
Ludzie, którzy stworzyli sobie Enron raczej wzbogacili siebie, a nie jego akcjonariuszy, pracowników czy emerytów. W obecnej dekadzie, symbolicznym przypadkiem są kredyty subprime (hipotec
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 18:57
(hipoteczne kredyty ;śmieciowe;). Te spółki hipoteczne, których źródłem były kredyty podpisywane przez nie same, poświadczały kredyty pożyczkobiorcom. Agencje ratingowe obligacji, które dawały tym obligacjom śmieciowym najlepsze oceny, rzekomo działały na podstawie bezpośredniej oceny. Tak jedne jak i drugie były wynagradzane z sutych prowizji, według tego, jak dobrze działały na papierze. To rażący konflikt interesów. Takich przykładów można podać dziesiątki. Chciałbym aby kategorycznie zabroniono pewnych działań i wymagano o wiele większej jawności, w przypadkach praktyk, które są dozwolone.
Jednym z głównych nadużyć, które doprowadziły nas do wielkiej katastrofy w latach dwudziestych była zbyt wielka liczba spekulacji opartych na pożyczonych pieniądzach. To działa bardzo ładnie, gdy ceny aktywów rosną, ale kiedy bańka pęka i ceny zaczynają spadać, cały ten system ciągnie w dół. Jest to ryzyko dla całego systemu kredytowego i całej gospodarki, gdyż prowadzi do ograniczenia kredytów w momencie recesji co ją tylko pogłębia. Widzieliśmy ograniczenia możliwości działania nawet Systemu Rezerwy Federalnej, jeśli chodzi o możliwości zatrzymania tego procesu wypłacania zaliczek kapitałowych i bardzo tanich kredytów.
Gdy składnik aktywów okazuje się być warty mniej niż dług wobec tego składnika, to nie jest to już tylko kryzys płynności, ale wypłacalności. Ekonomista Irving Fisher pisał w roku 1933, że wielkie kryzysy pojawiają się, gdy zabezpieczenia kredytu mają mniejszą wartość niż długi z nim związane. To dlatego obecna sytuacja jest tak niebezpieczna i wymaga aby pojawiły się regulacje i zaczęli działać politycy.

To tez politycy zaczęli działać.

W ramach tzw. bazylejskiej umowy kapitałowej (przyjętej pierwotnie przez państwa grupy G-10 w 1988 r. i sukcesywnie nowelizowanej w 1996 r. i 2002 r.) banki zostały zobowiązane do przestrzegania ujednoliconych zasad obliczania adekwatności kapitałowej. Brzmi nieco skomplikowanie, ale w istocie chodziło o to, aby banki utrzymywały określony stosunek (8%) kapitału własnego do aktywów ważonych ryzykiem, przy czym regulacje bazylejskie precyzowały, co dokładnie mogło uchodzić za ;kapitał własny; i jakie wagi ryzyka miały być stosowane do jakich aktywów. Obligacje państw OECD uznano za całkowicie bezpieczne i przypisano im wagę 0%, kredyty hipoteczne miały wagę 50%, a różne instrumenty strukturyzowane gwarantowane przez Fannie Mae i Freddi Mac 20%. Jeśli więc, na przykład, bank posiadałby kapitał akcyjny wart 10, a poza tym: obligacje rządu USA warte 100, kredyty hipoteczne warte 100 i MBS-y (mortgage-backed securities) gwarantowane przez Fannie lub Freddie warte 100, to współczynnik adekwatności kapitałowej wynosiłby:
10/(0*100+0,5*100+0,2*100)=14,3%
Od razu widać, że taki system był podatny na różne formy ;arbitrażu kapitałowego;. Załóżmy np., że bank z naszego przykładu udzieliłby kolejnego kredytu kredytu hipotecznego na sumę 100. Wówczas - jak łato się przekonać - współczynnik adekwatności kapitałowej gwałtownie by się pogorszył:
10/(0*100+0,5*200+0,2*100)=8,3%
Ale wyobraźmy sobie, że nasz bank ma przedsiębiorczego prezesa, który wpada na pomysł, aby udzielony kredyt natychmiast sprzedać Fannie Mae. Transakcja przechodzi pomyślnie, a Fannie kupiony od banku kredyt rozparcelowuje na obligacje (MBS) i sprzedaje na rynku wtórnym. Rozpychając się na rynku łokciami, nasz bank skupuje całą emisję obligacji, powiedzmy za 100 (pomijamy tu oczywiście dla uproszczenia szereg opłat, prowizji itp.) i - po pozornie idiotycznym ruchu - kończy w tej samej sytuacji, w której był początkowo, tzn. z kredytem hipotecznym wartym 100. Zmienia się jednak współczynnik adekwatności, który w cudowny sposób rośnie do 11%, bo przecież to, co kiedyś było kredytem z wagą 50% teraz jest MBS-em z wagą 20% - voila!
No dobrze, ale po tym przydługim wstępie czas przejść do głównego tematu. Otóż instytucje amerykańskiego nadzoru finansowego - Fed, Departament Skarbu i FDIC - rozpoczęły pod koniec października konsultacje w sprawie zmiany systemu wag bazylejskich. Nadzorcy uważają, że skoro Fannie Mae i Freddie Mac zostały przejęte przez skarb państwa, to nie ma sensu dalsze utrzymywanie wagi 20% przy gwarantowanych przez nie aktywach i warto byłoby obniżyć ją co najmniej do 10%. Aby wyrobić sobie jakiś pogląd na praktyczne znaczenie tego posunięcia wróćmy do przykładu naszego banku. Po ;wypraniu; udzielonego kredytu hipotecznego współczynnik adekwatności kapitałowej wzrósłby do 14,3%, mimo że bank w żaden sposób nie zwiększył zabezpieczenia kapitałowego.
I niby nie ma w tym nic dziwnego: w końcu Fannie i Freddie zostały przejęte przez rząd USA, więc ich zobowiązania są teraz zabezpieczone przez skarb państwa (tzn. wszystkich podatników). Pytanie tylko, czy aby na pewno gwarancja państwa, które w ostatnim czasie stara się zagwarantować wszystko, co tylko można faktycznie warta jest tych dziesięciu punktów procentowych.

Wymiana handlowa

Głównymi odbiorcami towarów ekspo
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 18:57
Głównymi odbiorcami towarów eksportowanych z Polski są kraje rozwinięte. Ich udział w polskim eksporcie wzrósł z 76,3% w 2000 r. do ponad 83% w ostatnich dwóch latach. Szczególnie wyraźny był wzrost pozycji Wspólnego Rynku Europejskiego, którego udział w ciągu ostatnich 6 lat zwiększył się z 69,9% do 77,4%,

Import 2005: 328 mld PLN
Export 2005: 288 mld PLN
Saldo 2005: -39 mld PLN

Import 2007: 450 mld PLN
Export 2007: 383 mld PLN
Saldo 2007 : -66 mld PLN

Saldo 2007:
Ogółem : – 66 mld PLN
OECD : -19 mld PLN
Europa Środkowo – wschodnia : - 10 mld PLN
Kraje rozwijające się: - 59 mld PLN

POLSKA jako kraj średnio rozwinięty gospodarczo, nie jest jednak krajem samowystarczalnym, dlatego też od kilkunastu już lat bardziej zwiększa się import niż eksport co w rezultacie powoduje iż saldo obrotów handlu zagranicznego jest zdecydowanie ujemne. Czynnik ten jest bardzo niekorzystny. Eksportujemy głównie surowce i towary o niewielkim stopniu przetworzenia jak: węgiel, miedź, przetwory mięsne, drewno surowe i siarkę. W świetle handlu zagranicznego nasza gospodarka ma zbyt mały udział. Konieczne jest podjęcie proeksportowego ukierunkowania produkcji (wyroby muszą być lepsze i bardziej poszukiwane na rynkach światowych). Unowocześnienie i wprowadzenie elastycznego systemu zmian produkowanego asortymentu towarów w zależności od zmieniających się potrzeb rynku jest bardzo ważne. Ze względu na rolę tworzenia dochodu narodowego, duży wpływ ma handel zagraniczny, bo to on w znacznym stopniu uzależnia naszą gospodarkę. W Polsce np. gospodarka uzależniona jest od importu (sprowadzania) wielu artykułów. Musimy w całości pokrywać nim (importem) krajowe zapotrzebowanie na ropę naftową (ok. 14mln ton), rudę żelaza, boksyty, fosforyty, apatyty, sole potasowe, w dużym stopniu gaz ziemny, cynę, wełnę, kauczuk syntetyczny, soję i wiele innych surowców oraz nowoczesnych wyrobów przemysłowych. Na import tych towarów konieczne są środki uzyskiwane z eksportu naszych wyrobów, a to jest wadą.

Dochody

Nominalne dochody do dyspozycji brutto w sektorze gospodarstw domowych

Rozkład grup rok 2000, 2006
w gospodarstwach indywidualnych w rolnictwie 4.6 %, 5.1%
poza gospodarstwami indywidualnymi w rolnictwie 29%, 29,2%
pracujących najemnie 44,1%, 43,6%
otrzymujących emeryturę i rentę 19,6%, 19,2%
utrzymujących się z niezarobkowych źródeł dochodów 2,6%, 2,2%
pozostałych osób 0,3%, 0,3%

Wartość procentowa do dyspozycji brutto w sektorze gospodarstw domowych
Rok 2000 : 70%
Rok 2006 : 65%


Lata 2007-2008 charakteryzowały się silnym wzrostem spożycia indywidualnego. Fenomenowi temu towarzyszył silny wzrost dynamiki wynagrodzeń i dochodu rozporządzalnego przy jednoczesnym spadku stopy oszczędzania. Można również przypuszczać, że wzrost bieżącej konsumpcji wiązał się z faktem, że gospodarstwa domowe bardzo optymistycznie oceniły swoją przyszłą ścieżkę dochodu co umożliwiło przyspieszenie wydatków konsumpcyjnych finansowanych dzięki zaciąganiu kredytów i spadkowi oszczędności.

Wznosząca fala cyklu koniunkturalnego utwierdziła konsumentów, że ich optymistyczne szacunki przyszłego dochodu rzeczywiście się sprawdzają. Jest co najmniej kilka czynników/przesłanek wskazujących na taką niemiłą niespodziankę.
Po pierwsze, ogólne pogorszenie koniunktury. Spowolnienie to zdaje się rozlewać na większość sektorów gospodarki. Pogarszają się również wyniki finansowe.
Po drugie, w związku z hamowaniem podaży znacznemu uszczupleniu podlegać będzie komponent premiowy wynagrodzenia. O spadkowej tendencji w dynamice wynagrodzeń świadczyć mogą sygnały z danych miesięcznych.
Po trzecie, niemiła niespodzianka w postaci rozminięcia dochodu do dyspozycji z oczekiwaniami gospodarstw domowych skutkować będzie także wzrostem stopy oszczędzania lub przynajmniej jej powrotem do średnich poziomów z poprzednich lat. W tym zakresie należy brać pod uwagę wzrost stopy oszczędności, związany z przestrzeleniem poprzednio sformułowanych oczekiwań, a także oczekiwania na spadek dynamiki dochodu rozporządzalnego i dążenie do odbudowania majątku netto "na czarną godzinę". Jednocześnie należy zauważyć, że odbudowa stopy oszczędności będzie miała miejsce dopiero teraz, gdyż pogorszenie koniunktury nie było oczekiwane w poprzednich miesiącach.
Spadek dynamiki dochodów do dyspozycji oraz prawdopodobny wzrost stopy oszczędzania skutkować będą dodatkowym ograniczeniem dynamiki konsumpcji.

Realizacja dynamiki konsumpcji na tych poziomach oznaczałaby dalsze pogorszenie koniunktury oraz konieczność nowelizacji ustawy budżetowej. Stanowi to dodatkowe ryzyko dla rynków finansowych. Problemy budżetowe to naturalna pożywka dla osłabienia złotego oraz podniesienia długiego końca krzywej dochodowości papierów skarbowych. Względny wzrost rentowności obligacji o długich terminach wykupu przełożyć się może (i już się przekłada) na zmianę struktury finansowania zadłużenia Skarbu Państwa - wzrost emisji papierów o krótkim okresie do wykupu.

Z
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 18:58
Zadłużenie
Grudniowe dane NBP pokazują też co stało się z innymi instrumentami finansowymi. Zadłużenie z tytułu kart kredytowych wzrosło w grudniu 2008 r. o 0,5 mld PLN i sięga już 12,5 mld PLN. W ciągu roku kredyty zaciągnięte za pośrednictwem plastikowych pieniędzy zwiększyły się o zaś o 3,7 mld PLN. Widać też, że kryzys nie wystraszył Polaków, i chętnie wydawali oni pieniądze na świąteczne zakupy. Zadłużenie z tytułu pożyczek konsumpcyjnych (kredyty gotówkowe, ratalne i samochodowe) zwiększyło się bowiem o prawie 2,5 mld PLN, czyli o niemal 1 mld PLN więcej niż rok wcześniej.

W 2009 roku można spodziewać się dalszego, podobnego przyrostu zadłużenia z tytułu kart kredytowych do poziomu 16-17 mld PLN. Trudno bowiem zakładać, by banki zrezygnowały łatwo z tak dochodowego produktu jakim są karty. Jeśli chodzi o kredyty gotówkowe, to tu można się spodziewać wyhamowania tempa ich przyrostu. Po pierwsze banki mogą nieco ostrożniej udzielać tych pożyczek w obawie o zdolność do ich spłacania. Nadciągające spowolnienie gospodarcze zaowocuje przecież rosnącym bezrobociem. Po drugie mniejszy może też być popyt na kredyty gotówkowe. Słabnący optymizm konsumentów skłoni ich do ograniczania pewnych wydatków, szczególnie tych czynionych na kredyt. Zadłużenie z tytułu pożyczek konsumpcyjnych może więc sięgnąć 120 mld PLN na koniec roku.

W przypadku kredytów hipotecznych wiele będzie zależało od zachowania złotego. Zgodnie z tym co prognozuje większość ekonomistów, w drugiej połowie roku można spodziewać się umacniania złotego. To spowoduje niższą wycenę stanu zadłużenia z tyłu walutowych kredytów hipotecznych. Oczywiście sprzedaż nowych kredytów hipotecznych będzie kontynuowana, choć może być ona nawet o 40 proc. niższa, i w tym roku będą to głównie kredyty złotowe. Można się więc spodziewać, że na koniec 2009 roku stan zadłużenia z tytułu kredytów hipotecznych ogółem, nie będzie znacznie wyższy niż to, co obserwujemy obecnie i sięgnie ok. 220 mld PLN.

Na koniec listopada średni kurs CHF w NBP sięgał prawie 2,43 PLN, a miesiąc później było to już 2,8 PLN. Rosnące zadłużenie ma oczywiście poważne indywidualne skutki. Posiadacz mieszkania kupionego za kredyt walutowy może mieć teraz problem z jego sprzedażą, bo zadłużenie policzone po wyższym kursie może się okazać wyższe niż wartość nieruchomości. To także rodzi ryzyko, że bank upomni się o dodatkowe zabezpieczenie, skoro obecne mieszkanie nie wystarcza już na pokrycie kredytu.


Zadłużenie zagraniczne przedsiębiorstw wzrosło w trzecim kwartale 2008 roku do 83.564 mln EUR z 82.518 mln euro w drugim kwartale 2008 roku. Zadłużenie ogółem Polski zwiększyło się na koniec trzeciego kwartału tego roku do 184.309 mln EUR wobec 181.934 mln euro na koniec pierwszego kwartału 2008 roku. W tym krótkoterminowe spadło do 54.720 mln EUR z 55.617 mln EUR w drugim kwartale.

Wnioski:
Struktura handlu zagranicznego pokazuje iż w momencie problemów konsumentów w UE, gdzie nasz export stanowi ponad 80%, polski exporter znajdzie się w identycznych problemach z brakiem rynku zbytu. Nie mamy bowiem wystarczającej dywersyfikacji exportu.
Saldo ujemne w handlu zagranicznym pokazuje że dodatkowe osłabienie PLN będzie wpływać jaszcze bardziej niekorzystnie na export, bowiem do jego produkcji w ogromnej mierze potrzebny jest import. Osłabianie więc waluty nie wspomoże wbrew obiegowej opinii rozwojowi exportu a wręcz przeciwnie przy takiej jego konstrukcji przemysłowej jaką posiadamy. Bowiem skoro przy wysokiej wymianie waluty, silnej PLN, posiadamy ujemny bilans handlowy to gdzie tu generowanie zysk z exportu? To jedynie przetwórstwo i siła robocza a nie bogacenie się. Wobec czego skoro import jest większy od exportu to przy słabej walucie te proporcje ulegną odwróceniu? Nie, jeśli exportowe firmy będą nadal funkcjonować.
Konsumpcja krajowa nie zapewni utrzymania produkcji, gdyż skoro produkcja w głównej mierze oparta jest na imporcie to cena przy osłabionej walucie dla konsumenta krajowego będzie jeszcze wyższa.
Konsument krajowy więc z roku na rok posiada coraz mniejsza wartość środków możliwych do przeznaczenia na wydatki konsumpcyjne. Co więcej, jego zdolność do absorpcji zwiększonego zadłużenia jeszcze bardziej maleje w efekcie czego będzie zmuszony do mniejszych wydatków. To zaś spowoduje mniejsze zamówienia w przemyśle a więc w efekcie jego upadek. Co najmniej zdumienie należy okazać iż takich szkolnych zależności nie dostrzega się iż spirala jaka jest nakręcana zacieśnia się w odwrotną stronę, powoduje ubożenie a nie bogacenie społeczne. Aby bogaciło się społeczeństwo a więc w efekcie wydawało więcej na konsumpcję musi mieć nadwyżki lecz nie jako kredyty a jako zyski.
Dlatego tym bardziej winno się podnieść i to drastycznie stopy procentowe a nie obniżać ich. Wzrost stóp procentowych spowoduje iż zagraniczne kapitały od których w tak wielkiej skali jesteśmy zależny będą musiały wymóc na własnych inwestycjach w kraju jeszcze większą konkurencyjność aby export był dla nic
W.M. / 83.13.5.* / 2009-05-18 19:00
nich opłacalny, inaczej zbankrutują. Jeśli zbankrutują to polskie kapitały mogą przejąć te przedsięwzięcia za niższą cenę niż została wydana na ich powstanie. Obywatel zaś w wyniku wzrostu stóp procentowych będzie miał możliwość generowania większych własnych nadwyżek finansowych. Choćby poprzez wzrost depozytów. Wzrost stóp procentowych spowoduje umocnienie waluty a więc
Zmniejszy zadłużenie denominowane w walutach obcych, będzie je można spłacić po cenach niższych niż zastało zawarte. Po raz pierwszy więc to obce kapitały nam zapłacą a nie odwrotnie, jak cały czas do tej pory.
Zmniejsza się ceny towarów z importu, gdzie właśnie przy ujemnym saldzie wymiany handlu zagranicznego spowoduje generowanie zysków. Zmniejszy się cena energii, paliw, komponentów. Przy jednoczesnej ewentualnej nadwyżce produkcji spowoduje to spadek tych cen na rynku krajowym a więc spadek inflacji, co w efekcie spotęguje siłę nabywczą kapitału krajowego. Spirala więc opisana wyżej bogacenia społecznego zacznie więc zakręcać się we właściwą stronę a nie przeciwną jak do tej pory przez cały czas.
Redukcja zadłużenia przy korzystnych kursach wymiany walut spowoduje możliwość przeznaczenia nadwyżek, które do tej pory były niemożliwe do uzyskania lub wydawane na obsługę zadłużenia na cele rozwoju kraju, nauki, nowych technologii, infrastruktury, itd.. Obywatel zaś za mniejsze pieniądze, mając większą siłę nabywczą własnych dochodów będzie zdolny na jak i większą konsumpcje tak i inwestycje, wykup mieszkań za mniejsze środki niż pierwotnie zapłacił.
Wzrost stóp procentowych spowoduje tez wzrost rentowności obligacji skarbu państwa, które to w głównej mierze posiadają w portfelach fundusz emerytalne, a więc wzrost rentowności naszych emerytur. Zmniejszenie zadłużenia również korzystnie wpłynie na wycenę tego długu co w perspektywie zmusi fundusze do alokacji środków w rodzime inwestycje w przedsiębiorstwa, a więc właśnie będzie stabilizować rozwój kraju i bogacić obywateli poprzez generowanie zysków a nie zwiększanego zadłużenia i osłabiania waluty.
Dlaczego więc inne kraje zmniejszają stopy procentowe i zadłużają się jeszcze bardziej? Gdyż w większości tych krajów uważa sie błędnie iż bogacenie sie jest równoważne ze wzrostem konsumpcji a nie inwestycji. Problem w tym ze zadłużając obywatela czyni sie z niego nie bogatego człowieka a niewolnika, który będzie musiał i to na pokolenia pracować na wydatki. W końcu nie posiada juz zdolności kredytowej i konsumpcja upadnie ale długi pozostaną. Jednakże jak się okazuje bezgraniczne zadłużanie też prowadzi do upadku, inaczej nie byłoby tego kryzysu. Zerowe prawie stopy procentowe właśnie były źródłem kryzysu, gdyż zmuszone były do zarabiania pieniędzy w coraz trudniejszych warunkach. Dlatego podejmowały coraz większe ryzyko.

Bez bogacenia się obywateli przez generowanie zysków i zmieszanie zadłużenia nie będzie możliwe utrzymanie własnego przemysłu w takiej strukturze i z takimi rynkami zbytu poprzez rodzima konsumpcję. Obywatel bowiem w takiej konstrukcji stóp procentowych, polityki zadłużania i zwiększania obciążeń będzie ubożał więc nie jest w stanie stymulować przemysłu.

Na koniec pytanie do uczestników, nie można było go zadać bez owego wstępu:
1. Czy w Polsce w końcu postawi sie na ludzi którym zależy aby jak i obywatele a więc i Polska bogacili sie?
2. Dlaczego tak wyśmienite osobistości nie potrafią czy nie chcą wprowadzić w życie praw i reguł umożliwiające nie zadłużanie które obecnie przekracza już ponad 1 bilion 500 mld PLN (Dług Skarbu Państwa, gospodarstw domowych, firm, przyszłe konieczne wpłaty do ZUS, etc...)?
3. Dlaczego nikomu nie zależy na tym aby Polska posiadała nadwyżki (rezerwy walutowe) umożliwiające nam ekspansję globalną?
4. Dlaczego zdolne osoby są zmuszone do emigracji i zamiast pracować dla dobra tego kraju a więc i dla siebie i swoich rodzin są zmuszane przez rządzących, ich nie profesjonalizmem i niekompetencją do pracy na rzecz innych narodów?
5. W jaki sposób rządzący i parlamentarzyści zamierzają spłacić zadłużenie tak gigantyczne oraz równoważyć budżet skoro wartość majątku sprzedawanego pozostaje juz znikoma aby poprzez kolejne lata finansować wydatki z prywatyzacji i tym zmniejszać gigantyczne różnice pomiędzy wydatkami a przychodami?
mariomed / 88.220.40.* / 2009-05-18 20:50
Rozwój wypadków, do jakiego dążą teraz decydenci to -> dalsze zwiększenie zadłużenia, aż do oporu, do momentu niewypłacalności państwa. Wówczas dojdzie do drukowania całej masy pieniędzy, będzie hiperinflacja przy jednoczesnym utrzymywaniu niskich stóp procentowych. Wówczas realne zadłużenie się zmniejszy i im ktoś będzie miał więcej długów, tym więcej na tym skorzysta. Stracą Ci co robili oszczędności, mieli rezerwy walutowe etc. Według mnie taki scenariusz jest wręcz nieunikniony. W którym obozie (zadłużonych, czy oszczędzających) będzie wówczas lepiej być? Chyba z grubsza odpowiedziałem na Twoje pytania. Pozdrawiam

Najnowsze wpisy