Pierwsza zasada oszczędzania: płać najpierw sobie. Czyli z wypłaty odkładamy regularnie, co miesiąc (najlepiej założyć sobie zlecenie stałe) powiedzmy 10%. Zanim zapłącimy rachunki zapłaćmy sobie, czyli zbudujmy fundusz awaryjny i inwestujmy pieniądze na przyszłość. Wiem, że większosc powie "nie mam z czego", "jak mam odkładać z takich małych zarobków", ale wiem tez po sobie, że jak zrobiłam podsumowanie miesiąca - spis dochodów, wydatków stałych i nieregularnych to wyszło mi, że na jedzenie wydaję miesięcznie 1000 zł. Sama jedna! Wystarczyło przestać pić kawę w mcdonalds, nie jeść na mieście, a jeśli już to w jakimś barze melcznym lub stołówce, przestać kupować w sklepie osiedlowym, w którym ceny produktów są 30% droższe niż w biedronce lub tesco i znalazło się prawie 300zł oszczędności! A kupuję tyle ile wcześniej i nie są to produkty najtańszych marek. Wcale nie zrezygnowałam z ulubionych serów brie, kabanosów, czy innych produktów, tylko po prostu zaczęłam je kupować tam, gdzie są tańsze. I znalazły się pieniądze na odkładanie co miesiąc 300zł. O tej zasadzie "płać najpierw sobie" słyszałam po raz pierwszy na konferencji EFG, to taka firma zajmująca się edukacją finansową oraz inwestycjami. Tam też podawali właśnie takie przejrzyste informacje na temat tego, jak wyjść z długów, jak budować zabezpieczenie finansowe, jak z niewielkich zarobków zacząć oszczędzać. Ogólnie powiem, że taka wiedza powinna być przekazywana już w szkole. Niestety ani kiedyś ani teraz nie ma edukacji finansowej w szkołach. Dzieciaki nie wiedzą, że jak rodzic coś im kupi, to zabraknie na coś innego, że każdą pożyczkę trzeba oddać, że każde "nie kupienie" sobie lodów za kieszonkowe, pozwala zaoszczędzić pieniądze, na coś "lepszego". Jeśli rodzice nie przekażą dzieciom tej wiedzy, to niestety nie będą one potrafiły oszczędzać, a szkoda, że w szkołach nie uczą czegoś takiego. Przydałby się taki przedmiot :)