historia PIS
/ 193.111.166.* / 2010-06-11 17:58
Jak dziwna i przewrotna potrafi być polityka pokazał mijający 2006 rok. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nikt nie wyobrażał sobie, że możliwy jest rząd, w którym wspólnie zasiadają Jarosław Kaczyński, Andrzej Lepper oraz Roman Giertych.
A jednak to, co wydawało się nierealne, stało się faktem. Roman Giertych, tak wcześniej pogardzany przez szefa PiS, kończy 2006 rok na stanowisku ministra edukacji, zaś oskarżany o kontakty z peerelowskimi służbami bezpieczeństwa, na którym ciąży kilka prawomocnych wyroków - Andrzej Lepper - ministra rolnictwa. Są także wicepremierami.
Nie byłoby jednak tego wielkiego sukcesu partii uznawanych za populistyczne i bezideowe, gdyby nie rozdźwięk, jaki nastąpił jesienią 2005 roku pomiędzy Platformą Obywatelską i PiS. Przez wiele miesięcy praktycznie wszyscy się spodziewali czteroletnich rządów POPiS-u. Bez rozstrzygania, po której stronie była racja w tym konflikcie, niezbitym faktem jest, iż w 2006 rok wchodziliśmy z rządem mniejszościowym PiS, popieranym przez Samoobronę, LPR i w mniejszym stopniu PSL.
Jak pokazał ostatni okres rządów Jerzego Buzka, czy też Marka Belki, taki sposób rządzenia pozwala na spokojne trwanie i administrowanie. Braciom Kaczyńskim nie oto jednak chodziło. Oni szli do zwycięskich wyborów parlamentarnych i prezydenckich z hasłami przeorania III RP, tak aby na jej gruncie powstała IV. Wolna od patologii, jakimi w ich przekonaniu, charakteryzowała się poprzedniczka.
Wizja braci nie mogła być jednak zrealizowana bez zmian instytucjonalnych, za które w polskim systemie prawnym odpowiada Sejm, Senat i Prezydent. Dwoma ostatnimi rządziło Prawo i Sprawiedliwość, w Sejmie jednak zasiada jedynie 164 posłów. Wielki Strateg, jakim obwołano Jarosława Kaczyńskiego, miał więc dylemat - jak zapewnić sobie stabilną większość parlamentarną.
Kuszenie Platformy
Na pierwszy ogień poszła Platforma Obywatelska. Politykom PiS wydawało się, iż po dotkliwych porażkach wyborczych i nie zawiązaniu prawie pewnego POPiS-u, w PO znajdzie się wielu chętnych do przejścia na stronę PiS. Nagrodą za to miały być stanowiska rządowe i w spółkach Skarbu Państwa.
Jest tajemnicą poliszynela, iż wielu działaczy Platformy widziało siebie na tych stanowiskach, gdyby ugrupowanie Tuska doszło do władzy. Jarosław Kaczyński mocno się jednak przeliczył. Poza Andrzejem Sośnierzem (który został po paru miesiącach szefem NFZ) żaden z posłów Platformy nie przeszedł na stronę PiS. Co więcej, wydaje się, że próby rozbicia wewnętrznego PO de facto jeszcze bardziej scementowało partię i ugruntowało pozycję Donalda Tuska jako lidera.
Jarosław Kaczyński jednak nie odpuszczał. 6 stycznia nastąpiła zmiana na fotelu ministra finansów. Stanowisko to wraz z teką wicepremiera objęła Zyta Gilowska, która przez lata była gospodarczą twarzą Platformy, o której Donald Tusk i Jan Rokita mówili siostra i która w dziwnych okolicznościach, w maju 2005 roku, z PO odeszła.
Szef PiS liczył, że dzięki temu uda się albo przeciągnąć kilku posłów PO, sympatyków Gilowskiej. Może nawet wrócić do rozmów o POPiS. Po raz drugi Jarosław Kaczyński się przeliczył - nikt nie zmienił barw klubowych, spotkanie Tusk-Kaczyński i tajne Lipiński-Schetyna zakończyły się fiaskiem.
Rydzyk akuszerem
W tym momencie Jarosław Kaczyński stanął przed dużym problemem: jak rządzić skutecznie bez dopuszczania do rządu partii Leppera i Giertycha. Jedynym wyjściem było szukanie pozarządowego porozumienia z tymi ugrupowaniami.
Testem na to, czy taki układ jest możliwy, było głosowanie nad budżetem na 2006 rok. LPR i Samoobrona poczuły swoją szansę. Zaczął się koncert życzeń wydatkowych. Ale i PiS miał asa w rękawie. Zgodnie z konstytucją prezydent ma bowiem prawo rozwiązać parlament, jeżeli w ciągu czterech miesięcy od momentu złożenia projektu budżetu w Sejmie (do 30 września) nie podpisze przegłosowanej ustawy budżetowej.
Czas naglił, rozpoczęła się żonglerka terminami: czy termin czterech miesięcy biegnie od 30 września, czy od pierwszego posiedzenia Sejmu nowej kadencji (19 października 2005 roku). Co konstytucjonalista, to inna opinia. Prezydent i PiS utrzymywali, że 31 stycznia. Pozostałe ugrupowania parlamentarne 20 lutego. Nie było jednoznacznej wykładni Trybunału Konstytucyjnego. Jarosław Kaczyński dał jednak możliwość na rozwiązanie tego pata - podpisanie paktu stabilizacyjnego, czyli takiej "niby umowy koalicyjnej". Sygnatariusze porozumienia mieli określić listę ustaw, które obligowali się przegłosować w pierwszym rzędzie, ale bez wchodzenia do rządu.
PO odrzucił od razu tę propozycję, wychodząc z założenia, że na przyspieszonych wyborach może tylko zyskać. Gorzej wyglądała sytuacja Samoobrony i LPR - według opinii publicznej to na nich mogła spaść odpowiedzialność za przyspieszone wybory. Giertych i Lepper postanowili więc podpisać 2 lutego pakt stabilizacyjny (uroczystość była transmitowana jedynie przez media związane z ojcem Rydzykiem, uznanego za akuszera tego porozumienia), który oddalał widmo przyspieszonych wy