Sabre
/ 2007-08-01 08:37
/
Tysiącznik na forum
Harry Moher czyli wstęp do Apokalipsy. Część piąta spotkań na szczycie.
Posiadłość ojca dyrektora wywierała przygnębiające wrażenie – wyschnięte drzewa, panujący półmrok i przemykające od czasu do czasu bezpańskie cienie.
Jednak premier przezwyciężył obawy i wszedł do gabinetu (sam, bez prezydenta).
- Szczęść … - coś go powstrzymało przed dokończeniem - ależ u ojca gorąco!
- Ostatnio polubiłem ciepło – ojciec dyrektor podkręcił jeszcze termostat i podrapał dwa swędzące miejsca na głowie.
- Porozmawiajmy. – wstał i zaczął spacerować po pokoju. Wokół niego brzęczały roje much. – o najbliższych wyborach i o przeprosinach … .
- Eeee, ojciec nie musi nas przepraszać.
- WAS? JA MAM PRZEPRASZAĆ WAS? – słowa ojca zawisły w powietrzu, wszystkie inne dźwięki z przerażeniem uciekły, zostawiając im dużo wolnego miejsca – JAK ZWYKLE NIE WIESZ CO MÓWISZ. TO WY NIE MUSICIE MNIE PRZEPRASZAĆ.
Zdumiony premier nieopatrznie spojrzał w oczy ojcu dyrektorowi. Miał wrażenie że został pochwycony i strącony w bezdenną przepaść. Z nadludzkim wysiłkiem wyzwolił się spod tego spojrzenia:
- Przepraszamy! To znaczy przepraszamy że nie musimy przeDOSYĆ! – ojciec uciął biadolenie premiera, który jeszcze przez chwilę poruszał ustami, zaskoczony że żaden dźwięk się z nich nie wydostaje.
- NIKT NIKOGO JUŻ NIE BĘDZIE PRZEPRASZAŁ. NIGDY. – słowa dalej cięły, na podłogę zaczęły spadać muchy w kawałkach – A TY ZDECYDUJ CZY CHCESZ MOJEJ POMOCY, BO MAM INNE SPRAWY NA GŁOWIE. SKOŃCZYŁEM Z SIANIEM, ZBLIŻA SIĘ CZAS ŻNIW. – ojciec spojrzał łakomie na premiera, który nagle bardzo zapragnął znaleźć się w każdym innym miejscu, nawet w białym miasteczku otoczony hordą wściekłych pielęgniarek.
- Tak. Bardzo. To znaczy, oczywiście – czuł się fatalnie, więc odruchowo wrócił do swojego ulubionego tematu – Lisy myślą że mogą wygrać. Ze mną?! Drapieżnym kaczorem?!
- PYCHA. MÓJ ULUBIONY GRZECH – zadowolenie podgrzało jeszcze atmosferę i spowodowało drganie powietrza - NA BIURKU MASZ UMOWĘ DO PODPISANIA, JEŚLI TAK PRAGNIESZ MOJEGO POPARCIA.
Ojciec dyrektor stanął obok drzewka bonsai i patrzył jak więdnie w oczach.
- CZY WSPOMNIAŁEM ŻE MUSISZ PODPISAĆ WŁASNĄ KRWIĄ?