NeoNazi
/ 83.3.13.* / 2010-10-13 10:24
Przygotowałem się starannie.
„Rozmowy w toku”, „Sąd rodzinny”, „Majka”, „Detektywi”, „Fakty”, sport, prognoza pogody, „Uwaga!”. W przerwach oczywiście reklamy. Próbowałem wyczuć, które z pokazywanych produktów mogłyby podnieść mu status społeczny i prestiż. Zapamiętałem wybielającą pastę do zębów, szampon bezwzględnie zwalczający uporczywy, jekże inny u kobiet i mężczyzn łupież, awangardowy sos w proszku oraz tabletki na nękające uczestników szykownych rautów wzdęcia. Postanowiłem wszystkie je kupić.
Dodatkowo cały czas przekąszałem ekologiczną marchewkę maczaną w jogurcie fitness. Do tego kilka liści sałaty, kiełki, niegazowana woda mineralna ze zwrotnej butelki. Wzrok od ekranu odrywałem tylko by zerknąć na „Plotek” oraz właściwy portal tej samej gazety.
Działało. W pewnym momencie zacząłem odczuwać ekscytację mieszaną ze wstrętem. Ten ostatni objawiał się nieprzyjemnymi dreszczami w momencie, gdy w telewizji migały osoby niezwiązane z obozem rządzącym. Słysząc natomiast nazwiska świeżo mianowanych doradców prezydenta, ukradkiem otarłem spontaniczną łezkę.
Całym sobą wiedziałem więc, że jestem na dobrej drodze.
Upewniła mnie w tym żona, która spojrzała na mnie dziwnie twierdząc, że gapię się w ekran wzrokiem bardziej tępym niż zwykle. Zadowolony zbyłem ją machnięciem ręki.
Punkt dwudziesta zmieniłem kanał. Przede mną test ostateczny.
Zaczęło się. Z przyjemnością kontemplowałem długie blond włosy, założoną seksownie na nogę nogę, gustowne szpilki. Chłonąłem każde jej słowo. Ależ była konkretna! Tak samo zresztą gość. Postawny, spokojny, kompetentny. Trudne, przenikliwe, pytania odparowywał bez wahania, bezwzględnie. Wiedziałem, że musi być światowej sławy ekspertem.
Płynąłem, dryfowałem. Było mi tak przyjemnie.
Nie mogłem wprost uwierzyć, że wcześniej mogłem mieć jakieś wątpliwości. Przecież to oczywiste! Samolot rozbił się, bo na pilotów wywierano presję z wewnątrz samolotu. Nie musiałem zbytnio wytężać wyobraźni, by wiedzieć, komu najbardziej zależało na lądowaniu. Kto nie liczył się z nikim i niczym. Czyje przerośnięte ego…
Boleśnie wbijające się w zaciskające się dłonie paznokcie przywróciły mi rozsądek.
„Już za późno, za późno…” – myśl taka kołatała natarczywie w mojej głowie - „Sprawa zamknięta. Pamiętamy mu to, ale nie grzebiemy się w tym więcej. Zostawmy. Są ważniejsze sprawy przecież…”.
Koniec programu. Rękawem otarłem stróżkę śliny spływającą po podbródku. Ogarnął mnie żal, że czas wracać to ponurej, tęchnącej zacofaniem i umysłową prostotą rzeczywistości...
Podsumowanie: Poprzedzona odpowiednią projekcją autohipnotyczna próba empatycznego wejścia w skórę wielkomiejsko-statystycznie-indywidualistycznego inteligenta zakończyła się pełnym sukcesem. Wprawdzie osiągnięty stan był krótkotrwały, tym niemniej można przypuszczać, że przy systematycznym dawkowaniu tego typu bodźców osiągnąć można trwały sukces.