Cel zapewne szczytny ale tu ważniejsza jest forma. Wygląda na nowy "żydowski" obyczaj i jako taki nie podlega kalkulacji finansowej.
Gdyby instytucje publiczne gospodarujące pieniądzem podatnika środki subsydiowane na ten nowy obyczaj przeznaczały na szpitale - efekt dla tych byłby podobny a może i lepszy, ale nie o to chodzi.
W społeczeństwach państwowych biznes nie jest ważny. Ważne są trzy cele: podatki, władza, tożsamość. Wypromowanie takiego obyczaju tworzy samograja, który zapewnia:
- zminimalizowanie wpływów konkurencyjnych kościołów religijnych zwłaszcza tego nieznośnego katolickiego;
- pracę na 2 tygodnie w roku urzędników domów kultury. Takich domów mamy w kraju więcej niż powiatów więc około 500. 5000 urzędników kulturalnych jedzie na tym na koszt podatnika;
- pracę na 2 tygodnie w roku czwartej części urzędników gminnych. Tych mamy w kraju ze 2500. Liczmy skromnie 25000 urzędników gminnych odpowiedzialnych za "kulturę" jedzie na tym na koszt podatnika;
- biznes dla szołbisnesu. Oni za swoje występy biorą normalną kasę. Tu nie ma przetargów publicznych. To jest dla swoich;
- wodę na młyn partiom, stowarzyszeniom lewicowym i lewackim jak też samorządowym agendom antyrodzinnym, typu PCPR. W tym organizacjom gender, homoseksualnym i innym;
- chwila spokoju dla partii rządzącej;
Ten nowy obyczaj wprowadza nową formę pracy społecznej. Zbieranie pieniędzy z wykorzystaniem dzieci ma pewną diabelska cechę. Jest ono odwzorowaniem tacy w kościele.
Tak jak tam nie wypada nie dać kiedy niewinna istota podsuwa tacę/puszkę. Ludzie są z kolei tak zabiegani i skołowani, że chętnie dadzą poprawiając sobie tym samopoczucie.
Jest jednak różnica w dawaniu na tacę a na "Owsiaka". W pierwszym wypadku finansujemy dobroczynnie potężną instytucję która była warownią siły tutejszych. W drugim mamy coś w rodzaju zachodniego koła fortuny. Albo rosyjskiej ruletki.