Bernard+
/ 83.22.87.* / 2009-05-14 18:19
A czy przypadkiem Polskich stoczni nie zlikwidowały ich własne załogi? Bo jeżeli przez 20 lat od powstania w tych stoczniach wolnych i niezależnych związków zawodowych mimo ciągłego dotowania zakłady te stale były nierentowne to chyba przyczyna nie jest zewnętrzna, ale wewnętrzna. Dość dawno temu Peter Drucker pisał, że firma, która przez kilka lat nie generuje zysku jest pasożytem społecznym, bo więcej od społeczeństwa, w którym działa bierze niż temu społeczeństwu daje. Czy to nie jest ta sama choroba, która trawi od powstania PRL wszystkie wielkie państwowe zakłady w Polsce? Ta choroba to tragicznie niska wydajność ekonomiczna. Im większe państwowe przedsiębiorstwo tym więcej w nim urzędników i różnych darmozjadów, których utrzymanie na dobrze płatnych stanowiskach stanowi dodatkowy koszt nieistniejący w prywatnych firmach konkurujących z Polskimi dinozaurami PRL., Jeżeli te dodatkowe koszty trzeba doliczyć do ceny statku to trudno wygrać przetarg z tańszą konkurencją zagranicznych stoczni. Natomiast, jeżeli dla zyskania zleceń stocznie zaoferowały tańsze ceny statków to okazywało się, że wybudowanie statku było znacznie droższe i stocznia ponosiła na każdym kontrakcie coraz większe straty. Ale związki zawodowe nie zgodziły się na restrukturyzację redukującą koszty w imię obrony miejsc pracy, które tak naprawdę były miejscami pobierania pensji, bo za różne sprawy w Polsce płaci się tym, którzy „są w zatrudnieniu”, ale trudno w tych układach zbiorowych pracy znaleźć ile należy się za wykonanie pracy o wartości takiej, jaką uzyskano sprzedając produkty na rynku. Są składniki wynagrodzenia za staż, za szkodliwe lub uciążliwe warunki, za prace na wysokości, jest stawka za godziny pobytu na terenie zakładu, jest prawo do 13 pensji, ale nie ma związku wyników ekonomicznych uzyskiwanych przez zakład z wielkością funduszu płac, czyli brak proporcjonalnej i sprawiedliwej zależności pomiędzy wysokością wypłat pensji od sprzątaczki do dyrektora czy prezesa a wynikiem w postaci zysku lub straty z wykonywania różnych czynności. A nietrudno przewidzieć, że jeżeli załoga pod światłym i odważnym przywództwem związkowym więcej godzin wiecuje i strajkuje niż wydajnie pracuje a kierownictwo więcej wysiłku i czasu poświęca na rozmowy z działaczami związkowymi niż na rozmowy z kontrahentami lub na pracę organizacyjną to wynik ekonomiczny powstaje przypadkowo, bo sprawy pozostawione samym sobie zawsze zmieniają sie na gorsze. Poza tym, gdy brakowało pieniędzy to zaciągano kredyty a to podwyższało koszty finansowe realizacji kontraktów, więc koszty rosły a wydajność liczona ilością złotych sprzedaży rocznej na jednego zatrudnionego spadała, więc równia pochyła zadłużania się stoczni i nie płacenia podatków, np. od nieruchomości, nie płacenia składek ZUS za pracowników, zalegania z zapłata za zużyty prąd, wodę gaz nie mogła trwać w nieskończoność. Banki nie mając już nic wartościowego do wzięcia w zastaw nie udzieliły nowych kredytów, bo każdy średnio dobry księgowy łatwo mógł zauważyć, że poprawa wyników jest tylko chwilowa, gdy jest nowy kredyt i zaczyna się nowy kontrakt a gdy statek jest gotowy i sprzedany to pieniędzy nie starcza na zapłatę zaciągniętych zobowiązań i znów protesty, strajki i żądanie, aby rząd pokrył straty pieniędzmi z podatków Cichych i pracowitych obywateli pracujących za 1/3 wynagrodzeń pobranych przez stoczniowców i znów da capo al fine.