Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Globalna ucieczka od ryzyka

0
Podziel się:

Najgorszą możliwą kombinacją dla akcji byłby wzrost presji inflacyjnej i słaba dynamika wzrostu PKB w USA.

Globalna ucieczka od ryzyka

Najgorszą możliwą kombinacją dla akcji byłby wzrost presji inflacyjnej i słaba dynamika wzrostu PKB w USA.

W czwartek otwarcie sesji na giełdach europejskich wypadło zaskakująco słabo.

Po środowym, niezłym zakończeniu sesji w USA (Europejczycy w środę kończyli sesję przekonanie, że w USA indeksy nie wzrosną) i bardzo pozytywnych raportach, które publikowały amerykańskie spółki po sesji w USA i kilka europejskich przed sesją w Europie należało oczekiwać mocnego otwarcia, a tak się jednak nie stało.

Wręcz przeciwnie - indeksy znowu zabarwiły się na czerwono. Szczególnie słabo zachowywał się sektor bankowy. Na rynku walutowym panował spokój po środowej przecenie EUR/USD. Niczego nie zmieniła publikacja niemieckiego instytut Ifo. Indeks klimatu gospodarczego spad w lipcu ze 107 do 106,4 pkt. (oczekiwano 106,5 pkt., więc zmiana była nieznaczna). Co prawda od chwili tej publikacji indeksy zaczęły spadać, ale był to czysty przypadek. Sesje zakończyły się bardzo dużymi spadkami indeksów.

W USA gracze wpadli w czwartek w nieoczekiwaną panikę. Tak to już jest, że zazwyczaj korekty rozpoczynają się wtedy, kiedy mało kto ich oczekuje. A trudno było spodziewać się przeceny po środowej sesji, kiedy to wydawało się, że indeksy w USA dostaną mocny impuls wzrostowy pochodzący z raportów kwartalnych, które opublikowały Apple, Qualcomm i Baidu.com.

Nastroje były wręcz znakomite. Przed czwartkową sesją też wiele spółek publikowało całkiem niezłe raporty. Okazało się, że wszystko na nic. Rosnąca cena ropy i obawy o sytuację na rynku długu i kredytu wymusiły duże spadki indeksów w Europie, a to już przed otwarciem amerykańskiej sesji popsuło nastroje.

Wydaje się, że katalizatorem spadków mogły być komentarze i raporty kolejnych spółek z rynku budowy domów. Przedstawiciel Beazer Homes stwierdził, że nie wie, kiedy trudne warunki panujące na rynku nieruchomości się zmienią. Z kolei D.R. Horton poinformował, że poniósł stratę i odnotował, że banki zwiększają wymagania dla klientów chcących zaciągnąć kredyt (to też zmniejszy popyt).

Na dokładkę okazało się, że w czerwcu w USA sprzedaż nowych domów spadła aż o 6,6 proc. (oczekiwano małego wzrostu). Spadła też mediana cenowa (2,2 proc. r/r.). Pozostałe dane też zresztą były złe. Czerwcowe zamówienia na dobra trwałego użytku wzrosły o 1,4 proc. (oczekiwano wzrostu o 2 proc.), a zamówienie bez środków transportu nieoczekiwanie spadły (0,5 proc.).

Jedynie rynek pracy nie rozczarował. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu spadła do 301 tys. (oczekiwano 310 tys.). Nikt jednak na to nie zwracał uwagi.

Nawarstwiający się niepokój o stan rynku nieruchomości, a przede wszystkim o rynek kredytów hipotecznych oraz jego wpływ na sektor finansowy i całą gospodarkę znalazł w środę ujście w erupcji podaży. Na domiar złego inwestorzy przestali wierzyć, że przejęcia i fuzje doprowadzą do zwyżki indeksów, bo coraz więcej spółek informowało, że mają problemy z finansowaniem.

Już w środę o problemach ze znalezieniem nabywców na dług o wartości 20 mld USD meldowały Chrysler i Alliance Boots. W czwartek rynek dowiedział się, że Cadbury Schweppes zdobędzie mniej niż oczekiwane 15 mld USD na finansowanie swojego amerykańskiego oddziału.

Ta niewiara w fuzje przejawiła się dużym spadkiem akcji InterContinental Hotels Group - przedtem rosły na fali spekulacji. Ogólną sytuację pogorszyła informacja o wstrzymaniu wypłat przez australijski fundusz hedżingowy ze stajni ABN Amro.

Wszystko to sprowokowało przemożną chęć ucieczki od ryzyka. Skutki były łatwe do przewidzenia. Kapitał zaangażowany w akcje uciekał w bezpieczne instrumenty, więc rosły ceny obligacji (spadała rentowność obligacji). Gracze zaangażowani w proces carry trade zamykali pozycje i zwracali jeny.

To doprowadziło do gwałtownego spadku kursu USD/JPY, co wywołało sprzężenie zwrotne i jeszcze gwałtowniejszą ucieczkę z ryzykownych aktywów. Nic dziwnego, że staniało złoto, miedź i nawet ropa, która jeszcze przed otwarciem sesji w USA zyskiwała prawie 2 procent. Po pięć procent spadały też indeksy w Brazylii i Argentynie. Dziwić tylko może, że dolar stracił jedynie kosmetycznie.

W USA panika był również potężna. Taniały akcje spółek bez względu na to, czy publikowały dobre, czy złe raporty kwartalne. Najgorzej zachowywał się sektor finansowy. Doszło nawet do tego, że NYSE musiała zastosować hamulce (ograniczenie handlu dużymi blokami akcji), żeby spowolnić przecenę. Do 21.00 indeksy bez przerwy spadały. S&P 500 tracił już nawet prawie 3,5 procent. Jasne jednak było, że byki w ostatniej godzinie zaatakują, bo dla wielu graczy taka przecena była okazją do kupna akcji. Nie było jednak oczywiste, jak się ten atak zakończy.

Okazało się, że indeksy odrobiły ponad jeden punkt procentowy od poziomu minimum, ale zamknięcie i tak nie napawa optymizmem. Wolumen był przeogromny. Zazwyczaj taki bywa, jeśli mamy do czynienia z kluczowym dniem odwrotu. Tyle, że byki odrobiły trochę za mało terytorium, a spadki (cały zakres tygodniowej zniżki) były za małe.

W nocy zostały opublikowane dane makro w Japonii. Sprzedaż detaliczne nieoczekiwanie spadła. Spadła też, piąty miesiąc z rzędu, inflacja. Te dane, w połączeniu ze złą sytuacją na giełdzie zapewne powstrzymają Bank Japonii przed podniesieniem w sierpniu stóp procentowych.

Ma to znaczenie dlatego, że bardzo osłabł japoński jen. Wczoraj to właśnie duży spadek kursu USD/JPY był jednym z impulsów wymuszających przecenę. Dzisiaj ruchy kursu USD/JPY mogą pomóc bykom. Mogą, ale nie muszą, bo o 8.00 jen znowu zaczął się wzmacniać...

Dzisiaj dowiemy się o ile wzrósł w drugim kwartale amerykański PKB (będą to dane wstępne). Dane powinny być bardzo dobre (oczekuje się wzrostu o 3,2 proc.), szczególnie, jeśli porówna się je z mikrym, 0,7 procentowym wzrostem w pierwszym kwartale.

Uwaga jednak z hurraoptymizmem. Ekonomiści zwracają uwagę, że wzrost może wynikać nie tyle ze zwiększenia konsumpcji ile z zapełniania opróżnionych magazynów. Jeśli popyt nie będzie szybko rósł to te magazyny będą wolno opróżniane, a to spowolni gospodarkę w kolejnym kwartale. Jaka będzie prawda to zobaczymy, ale prawie pewne jest, że gracze w takie detale nie będą się wgłębiali. Jeśli wzrost PKB będzie wyższy od oczekiwań to pomoże dolarowi i akcjom. Niższy zaszkodzi.

Najważniejsze mogą być inne dane ukryte w tym raporcie. Chodzi o mierniki inflacji, czyli deflator i bazowy indeks PCE, czyli wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności. Szczególne obserwowany będzie indeks PCE.

Najgorszą możliwą kombinacją dla akcji byłby wzrost presji inflacyjnej i słaba dynamika wzrostu PKB. Rynek walutowy nie bardzo wiedziałby, co robić, bo zagrożeniem inflacją kazałoby dolary kupować, a słaby wzrost sprzedawać. Rzecz jasna sytuacja odwrotna (mocny wzrost PKB i niski PCE) byłaby doskonałym paliwem dla byków, którym dzisiaj nie przeszkadzałyby raporty kwartalne spółek. Publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan (dane ostateczne) byłaby w tej sytuacji tylko kwiatkiem do kożucha.

W Warszawie niedźwiedzie też zaatakowały

W czwartek od rana złoty nadal tracił do obu głównych walut. Były to jednak zmiany niewielkie. Gracze czekali na rozwój sytuacji. Wzrost kursów już przed południem zahamowany został przez wzrostową korektę kursu EUR/USD, ale wystarczyło, że się ona załamała i złoty, wraz z innymi walutami regionu, zaczął tracić.

Sytuację pogarszał spadek kursu USD/JPY. Ucieczka z ryzykownych aktywów na rynkach rozwijających się musiała uderzyć również w naszą walutę. Wzrosty kursów walut były duże. Niepokojąco wygląda wykres EUR/PLN. Gdyby przełamał poziom 3.84 PLN to powstałaby formacją podwójnego dna z zakresem wzrostu przynajmniej do 3,95 PLN. Dzisiaj decyzja co do kierunku kursów zapadnia po publikacji danych w USA.

GPW dopasowała się swoim zachowaniem do tego, co działo się na innych giełdach europejskich, gdzie sesje rozpoczęły się zaskakująco słabo. Nic dziwnego, że i u nas indeksy na początku sesji trzymały się blisko poziomu środowego zamknięcia, a MWIG40 przez krótki czas spadał. Jednak spadek indeksów w Eurolandzie nie pozwalał bykom na podjęcie szarży, więc podaż zaczęła naciskać, a indeksy coraz szybciej spadały.

Nie można się było temu dziwić, bo jeśli indeksy w Eurolandzie spadały już po 1,5 proc., a kontrakty na indeksy w USA zapowiadały bardzo duży spadek to nasi inwestorzy musieli zwiększyć podaż. O stanie rynku świadczy choćby to, że kolejne, duże wzrosty ceny ropy nie zatrzymały spadku cen akcji w sektorze paliwowym.

Zachowanie naszego rynku w nie odbiegało od tego, co działo się na innych giełdach. WIG 20 zachowywał się lepiej niż na przykład brazylijska BOVESPA, czy argentyński MERVAL. Faktem jest jednak, że południowoamerykańskie giełdy miały to nieszczęście, że gracze widzieli co się dzieje na giełdach amerykańskich.

Nie zmienia to postaci rzeczy, że zostały wygenerowane sygnały sprzedaży. WIG20 wyszedł dołem z klina, w którym przebywał od maja. To zazwyczaj zapowiada spadki do jego podstawy (3.470 pkt.). MWIG40 też przełamał wsparcie, którym był dolny cień świecy - młota (5.095 pkt.). To wszystko nie zachęca do kupna akcji.

Dzisiaj początek sesji może być negatywny, a potem zapanuje wyczekiwanie. Raportów kwartalnych ważnych dla giełd światowych spółek właściwie nie ma, więc gracze będą wpatrzeni w amerykańskie raporty makroekonomiczne. Nigdy też nie wiadomo, co może wystraszyć posiadaczy akcji, którzy są od kliku dni niezwykle nerwowi.

Przy założeniu, że nie znajdzie nic nieoczekiwanego możemy liczyć na ustalenie kierunku indeksów na GPW po 14.30, czyli po publikacji danych w USA. Istotne jest to, żeby nie reagować tylko na same dane o PKB, ale zwrócić uwagę na mierniki inflacji.

dziś w money
giełda
komenatrze giełdowe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)