Inwestorzy mają za sobą bardzo zły dzień na warszawskiej giełdzie. Spadek WIG20 o nieco ponad 2 proc. i przecena indeksów mniejszych spółek - mWIG40 i sWIG80 - o prawie procent to zbyt wiele, by mówić o pechu, czy przypadku.
Inwestorzy po prostu stracili cierpliwość i wystawili trochę akcji na sprzedaż. Trochę, bo obroty nie przekroczyły miliarda złotych, co oznacza, iż podaż nie była gremialna.
Niestety, w sytuacji braku kapitału gotowego zaangażować się w obronę cen akcji nawet stosunkowo niewielka destabilizacja, zachwianie równowagi sił, prowadzi do mocnej przeceny. Właśnie takiej, jaką mieliśmy w środę. Najgorsze w tych spadkach jest to, że nie było żadnego ważkiego powodu, który mógłby je sprowokować.
Ot, niekorzystny zbieg okoliczności plus może obawy graczy o kolejne niemiłe niespodzianki w sektorze bankowym po ogłoszeniu dużych strat przez amerykańskiego giganta Lehman Brothers.
Podobnie niewytłumaczalne były środowe spadki na giełdach w Paryżu i Londynie, gdzie również zjazd przekraczał granice przypadkowej przeceny - indeksy straciły po ok. 1,4 proc. I tylko niskie obroty stanowią dla inwestorów posiadających akcje pewne alibi. W świetle małego handlu można postawić roboczą tezę, że ostra przecena nie odzwierciedla w pełni nastrojów inwestorów.
Spokojne zakończenie dnia na parkietach w USA powinno przynajmniej na chwilę uspokoić rozdygotane emocje części graczy w Warszawie. Ale na dłuższą metę bez napływu kapitału takie przykre niespodzianki, jak środowa sesja, będą niestety charakterystycznym obrazkiem.