Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Barembruch
|

Nerwówka - tak. Katastrofa - nie.

0
Podziel się:

Poniedziałkowa sesja była dla inwestorów-optymistów gwoździem do trumny. Na giełdzie niepodzielnie zapanowali sprzedający, zaś przecena akcji niektórych dużych spółek.

Poniedziałkowa sesja była dla inwestorów-optymistów gwoździem do trumny. Na giełdzie niepodzielnie zapanowali sprzedający, zaś przecena akcji niektórych dużych spółek - Agory, GTC, czy Prokomu (spadki od prawie 5 do ponad 7 proc.) - przypominała paniczną wyprzedaż.

WIG20 zjechał aż o 2,1 proc., przełamując nie tylko bardzo ważną strefę 3400 pkt., ale i kolejny ważny punkt - 3350 pkt. Indeks najważniejszych spółek giełdy zacumował dopiero w okolicach 3344 pkt. Niewiele mniejszy spadek zanotował WIG, który stracił 1,6 proc.
Przez cały dzień popyt nawet nie próbował przejąć kontroli nad sytuacją. Ceny spadały bez ustanku, a w ostatnich minutach sesji, zamiast oczekiwanej jutrzenki nadziei w postaci choćby symbolicznego odbicia, jeszcze bardziej zadołowały. Głównym „winowajcą" były nastroje na rynkach zagranicznych.

Po złych wieściach z giełd amerykańskich w piątek i niezbyt dobrych prognozach na poniedziałek (kontrakty terminowe, przepowiadające zachowanie indeksów w USA, poszły ostro w dół) fala spadków przelała się przez całą Europę. Indeksy w Londynie, Frankfurcie, Paryżu oraz na rynkach wschodzących spadły o 0,5-1 proc. Co ciekawe, indeks giełdy węgierskiej BUX spada znacznie wolniej, niż nasz WIG - wczoraj węgierscy bratankowie zakończyli dzień tylko pół procenta na minusie. Ale to zrozumiałe, przecież od wielu tygodni polskie akcje drożały znacznie szybciej, niż węgierskie. A w przyrodzie przecież nic nie ginie.

Czy można powiedzieć coś optymistycznego przed wtorkowymi notowaniami? Po tym, jak WIG20 w ciągu kilku dni stracił 5 proc., dno - przynajmniej przejściowe - powinno być już blisko. Iskierkę nadziei dają obroty, które co prawda w poniedziałek do niskich nie należały, ale też nie wystrzeliły w górę, co byłoby przejawem gremialnej wyprzedaży akcji. Część inwestorów, skoro nie zdążyła „wyskoczyć" z akcji przed spadkami, postanowiła przeczekać zły czas licząc, że twarde dno jest blisko.
O tym, że defetyzm nie ogarnął inwestorów bez reszty świadczy też fakt, że w odróżnieniu od dużych spółek, które decydują o obrazie rynku, giełdowe średniaki i maluchy spisały się nie najgorzej. Ich indeksy MIDWIG i WIRR co prawda nie uniknęły spadków, ale przecena była znacznie łagodniejsza, niż w przypadku gigantów. Pierwszy z indeksów stracił tylko 0,4 proc., a drugi - ledwie 0,3 proc.

Skoro na rynku średnich i małych spółek popyt zdołał się odrodzić, to znaczy, że kapitału, który mógłby szybko podźwignąć nastroje, nie brakuje. Czeka tylko na sygnał z zagranicy. A skoro tak, to bieżącą zniżkę trzeba traktować nie jako początek bessy, ale jako nerwową i gwałtowną, ale tylko korektę, po której być może akcje znów będą biły historyczne szczyty. Taki to już będzie rok - pełen huśtawek nastrojów. Ale po czterech latach hossy trudno spodziewać się sielanki.

dziś w money
giełda
komenatrze giełdowe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)