Inwestorzy, którzy liczyli na to, że już w poniedziałek WIG20 dołączy do plejady indeksów bijących historyczne rekordy - WIG, mWIG40 i sWIG80 już w ubiegłym tygodniu wspięły się na szczyty - muszą jeszcze uzbroić się w cierpliwość.
Początek nowego tygodnia przyniósł bowiem ochłodzenie nastrojów. Inwestorskie głowy, rozpalone ubiegłotygodniowymi zakupami, najwyraźniej nieco ochłonęły i przez weekend górę wzięła zimna kalkulacja. Skoro indeksy przez półtora tygodnia rosły niemal bez przerwy, zyskując ponad 10 proc., to grzechem byłoby nie zabezpieczyć tych zysków - pomyślał zapewne niejeden posiadacz akcji.
I zapewne dlatego poniedziałek przyniósł spadkową korektę. WIG20 zjechał o 1,3 proc., spadając jednocześnie poniżej psychologicznego poziomu 3500 pkt i oddalając się od szczytów już na ponad 3 proc. Ale jeśli takie tuzy, jak Telekomunikacja Polska spadają podczas jednej sesji aż o 5,5 proc. to trudno się dziwić spadkowi głównego indeksu.
Sygnał do sprzedawania przyszedł rzecz jasna z USA. Póki agencje informacyjne nie podały słabszych, niż oczekiwano danych z amerykańskiego rynku nieruchomości, na parkiecie wiało nudą, zaś indeksy bezładnie tańczyły wokół piątkowych poziomów. Układ sił został na nowo zdefiniowany dopiero po południu, pod wpływem amerykańskich danych.
Powodów do większego niepokoju nie ma. Niższe od ubiegłotygodniowych obroty - 1,7 mld zł - świadczą, że mamy do czynienia wyłącznie z przegrupowaniem, a nie zmianą strategii graczy. Zresztą ta spadkowa korekta wygląda poważnie tylko wtedy, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat największych spółek. Bo już indeks średniaków mWIG40 potaniał ledwie o 0,3 proc. Zaś w posesyjnych statystykach nieznacznie przeważały spółki rosnące nad spadającymi (133-130).
Oczywiście istnieje ryzyko, że pod wpływem kolejnych niekorzystnych danych z USA spadki się pogłębią. Na razie jednak nie ma mocnych podstaw, by zakładać taki właśnie scenariusz. Bardziej prawdopodobne jest trwanie impasu w okolicach obecnych poziomów cenowych lub powrót do wzrostów cen akcji.