Po tym jak przedwczoraj indeksy w USA osiągnęły najniższe poziomy od 1997 r., wczoraj nastąpiło dynamiczne odbicie. Podobno spora w tym zasługa Bena Bernanke.
Przez całą sesję indeksy za oceanem wzrastały. Skończyło się kilkuprocentowymi zyskami: S&P500 wzrósł o 4,01 proc., a Dow Jones o 3,32 procent. Tym samym rynek oddalił się od dna, ustanowionego w poniedziałek.
Inwestorzy kupowali akcje pomimo wciąż fatalnych danych z gospodarki. Indeks zaufania konsumentów spadł w lutym do rekordowo niskiego poziomu 25 pkt., podczas gdy styczniowy rekordowo niski poziom wynosił 37,7 punktów. O 18,5 proc. zmniejszyły się ceny domów w 20 największych metropoliach Stanów Zjednoczonych (indeks S&P/Case_Shiller).
Podobno inwestorów przekonał Ben Bernanke, który zapowiedział, że banki nie będą nacjonalizowane. O sprawie mówi się głośno już od kilku ładnych dni, podobno pierwszy w kolejce miałby być CitiGroup. Dodajmy, że nacjonalizowane nie będą, ale rząd z pewnością kupi ich spory udział.
Powodem do wzrostów był - po prostu - przedwczorajszy spadek. Wielu inwestorów skorzystało z okazji technicznych dołków i kupiło akcje w nadziei na ich odsprzedanie za kilka/ kilkanaście dni.