Aż trudno uwierzyć, że przedstawiciele Związku Miast Polskich pomysł na jeszcze większe dokręcenie podatkowej śruby Polakom - choćby tylko tym, prowadzącym firmy - potraktowali poważnie (szczegóły przeczytasz tutaj)
. Gorszego chyba momentu na takie plany wybrać sobie nie mogli.
Kiedy pół dorosłego narodu narzeka na zabranie im oszczędności z OFE, likwidację ulg w PIT-ach, nadchodzące wielkimi krokami oskładkowanie umów zlecenia i o dzieło czy wreszcie wprowadzenie ograniczeń w odliczeniu VAT dla zmotoryzowanych przedsiębiorców, głośne mówienie o planach kolejnego bicia Polaków po kieszeni zakrawa na kpinę.
Trudno się nie zgodzić z krytykami samorządowego pomysłu. To faktycznie zakrawa na samobójstwo, szczególnie w roku, w którym idziemy do urn by wybierać samorządowych radnych, prezydentów, wójtów i burmistrzów. Ludzie nie zdążą zapomnieć, jaki prezent szykują dla nich sygnatariusze fiskalnych planów ze Związku Miast Polskich. Nawet jeśli teraz pomysł zniknie pod dywanem, w odpowiednim czasie lokalni rywale powyciągają go i użyją przeciwko sobie. To przecież więcej niż pewne.
A już najdziwniejsza w całej tej sprawie jest argumentacja, jakiej chwytają się samorządowcy, nawiązując do wprowadzanych właśnie w ekspresowym tempie zmian w podatku od towarów i usług: _ Skoro właściciele firm znów będą mogli odliczać połowę VAT od swoich służbowych aut, mogliby wspomóc nasze budżety. _Przecież teraz - przez chwilę - kupujący auto z kratką mogą odliczyć cały VAT, nie tylko połowę! A zmiany wdrażane są właśnie po to, żeby załatać lukę, która im na to pozwala! Wyciąganie kolejnej ręki po to, co zostanie wygląda na kopanie leżącego.
Autor jest redaktorem Money.pl
Czytaj więcej w Money.pl