Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Bartosz Chochołowski
|

Lichwiarskie chwilówki nie powinny być zlikwidowane

0
Podziel się:

O pożyczkach na trzy tysiące procent pisze Bartosz Chochołowski.

Lichwiarskie chwilówki nie powinny być zlikwidowane

Słysząc o pożyczaniu pieniędzy na kilkaset, a nawet parę tysięcy procent, łapiemy się za głowy i myślimy o lichwiarzach, naciągaczach uczciwych, ale biednych ludzi, którzy nie czytają umów i dają się nabierać. Taka reakcja jest jednak zbyt dużym uproszczeniem. Tak naprawdę, likwidacja chwilówek wyrządzi więcej szkody niż pożytku.

Na początek objaśnienie podstawowych pojęć.

Chwilówki - pożyczki udzielane na krótki okres, nawet jednego miesiąca, góra kilku, najczęściej dotyczą niewielkich kwot, kilkuset złotych. Pożyczający nie zawraca sobie głowy formalnościami, najczęściej wystarczy mieć dowód osobisty i tętno. Lichwa - w tym kontekście to pożyczanie pieniędzy na bardzo wysoki procent. Na przestrzeni dziejów różnie podchodzono do zjawiska. Stary Testament zakazywał jej, ale tylko w relacjach między Żydami - innowiercom mogli pożyczać, stąd też ugruntowany przez lektury szkolne obraz Żyda lichwiarza, który żyje z cierpienia polskiego chłopa. Na przednówku pożycza mu pieniądze pod zastaw szkapy, przez co ten musiał do pługa zaprzęgać żonę. Obecnie sprawa jest prostsza i bardziej politycznie poprawna, bo obecnie to Polak robi Polakowi, więc nie ma przyczynku do waśni na tle etnicznym.

W dodatku lichwa została uregulowana ustawą i jest nią pożyczanie na większy procent niż czterokrotność stopy lombardowej NBP. A ta akurat jest rekordowo niska, wynosi 4 procent, zatem lichwą jest wszystko, co przekracza 16 procent i na przykład banki nie mogą udzielać droższych pożyczek. Z tego też względu mamy niezwykle atrakcyjne oprocentowanie kart kredytowych, które przed serią obniżek stóp procentowych przez RPP najczęściej przekraczało 20 procent.

Człowiek w desperacji - osoba pilnie potrzebująca gotówki na bieżące potrzeby, których realizacji nie da się przesunąć w czasie. Człowiek w desperacji tym różni się od człowieka, że nie ma za co dożyć do pierwszego, a sąsiad i rodzina nie chcą mu już więcej pożyczać, albo również nie starcza im do pierwszego. Potrzebuje szybko gotówki, aby elektrownia nie wyłączyła prądu, albo żeby mieć za co kupić chleb. Nie może on czekać, aż bank rozpatrzy wniosek o kredyt, albo nie może liczyć na to, że procedura ta zakończy się pozytywnie. Osoby, które biorą chwilówki, aby stuningować auto lub pojechać na Riwierę, to margines i raczej podlegają pod resort ministra Arłukowicza niż Rostowskiego, czy Komisję Nadzoru Finansowego i UOKiK.

Mając zdefiniowane pojęcia, możemy wrócić do problemu. Co się stanie, gdy zbyt surowymi przepisami rynek chwilówek zostanie zduszony? Dalej zostanie człowiek w desperacji, a skoro on nadal będzie istniał, to nie zniknie lichwa. Banki jego zapotrzebowania nie spełnią, bo nie mogą drogo pożyczać, a małych kwot na krótki termin nie da się tanio. Pożyczanie 500 złotych, aby po miesiącu klient oddał 507 złotych, to kiepski biznes. A żeby bankowi się to opłacało, musiałby stosować oprocentowanie zbliżone do parabanków, czyli wyszłoby na to samo, co jest.

Regulacje są potrzebne, ale przede wszystkim takie, które pozwolą klientom w prosty sposób porównywać oferty instytucji. Wystarczy obowiązek informowania, jaką kwotę po wliczeniu wszystkich kosztów klient musi oddać po miesiącu, trzech, sześciu, za każde pożyczone sto złotych.

Rynek stanie się bardziej przejrzysty, klienci sami wyeliminują z rynku absurdalnie drogie oferty, a o to, czy umowa jest zgodna z prawem, dba już UOKiK. W takim świecie człowiek w desperacji znajdzie ratunek w legalnie działających firmach. Lichwy nie uniknie, ale może nie będzie zmuszony do zaprzęgania żony do pługa.

Czytaj więcej w Money.pl

Autor felietonu jest zastępcą redaktora naczelnego Money.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)