Polska nie chce, by po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, pierwszym przewodniczącym Rady UE został Tony Blair albo inny polityk pochodzący z dużego kraju Unii Europejskiego.
Jak anonimowo przyznał _ Dziennikowi _ wysoki rangą polski dyplomata, nasz kraj obawia się, że w razie nominacji Tony Blair mógł próbować narzucić swoje zdanie innym, mniej znaczącym przywódcom. Nie możemy też zapomnieć Blairowi, że jako premier, robił **[
Rosati: Dzięki Traktatowi Unia nie stanie się klubem dyskusyjnym ]( http://www.money.pl/archiwum/mikrofon/artykul/rosati;dzieki;traktatowi;unia;nie;stanie;sie;klubem;dyskusyjnym,203,0,544715.html )**
wszystko, by obciąć dotacje dla państw Europy Środkowej z budżetu UE na lata 2007-2013.
Blaira nie popierają poza tym socjaliści wywodzący się z tej samej co on frakcji w europarlamencie. Pamiętają bowiem, jak entuzjastycznie poparł wojnę w Iraku.
Gazeta wyjaśnia, że silnego _ prezydenta _ nie chcą również Holandia, Belgia, Luksemburg i szef komisji europejskiej Jose Manuel Barroso.
Polski rząd widzi raczej na tym stanowisku w Brukseli kogoś na kształt szefa sekretariatu unijnych urzędów. Odpowiadałby on za bieżącą administrację i organizowanie unijnych szczytów.
Oficjalne stanowisko w sprawie kompetencji, jakie powinien otrzymać nowy przewodniczący Rady UE nasz rząd ma przekazać innym stolicom europejskim już w tym tygodniu.