Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Mateusz Morawiecki powinien pojechać do Izraela. Tel Awiw rodzi więcej start-upów niż Berlin, Paryż czy Londyn

0
Podziel się:

Nowy Facebook wcale nie powstanie w amerykańskiej Dolinie Krzemowej. Największą gęstością start-upów pochwalić się mogą nie USA, Niemcy, Wielka Brytania czy Francja, ale Izrael. Na każde 2 tys. mieszkańców tego kraju przypada jedna młoda innowacyjna firma.

Mateusz Morawiecki powinien pojechać do Izraela. Tel Awiw rodzi więcej start-upów niż Berlin, Paryż czy Londyn
(MENAHEM KAHANA)

Nowy Facebook wcale nie powstanie w amerykańskiej Dolinie Krzemowej. Prędzej w... Izraelu, który liczbą start-upów przewyższa Wielką Brytanię, Francję czy Niemcy. Mateusz Morawiecki, myśląc na poważnie o budowaniu polskiej innowacyjnej gospodarki, powinien odwiedzić Tel Awiw. Bo to idealny przykład, jak przy pomocy uniwersytetów i wojska rozwijać innowacyjność. A polskie firmy latają tam szukać kontrahentów.

Do tej pory medycyna opierała się na trzech metodach leczenia nowotworów - operacjach chirurgicznych, radioterapii lub chemioterapii. Izraelski Novocure opracowuje innowacyjny sposób walki z rakiem. W dużym uproszczeniu: firma tworzy sprzęt wykorzystujący pole elektryczne, które niszczy komórki rakowe. I chociaż produkt jest wciąż w fazie testów klinicznych, to skorzystało już z niego ponad 2 tysiące osób. A sama firma zadebiutowała na amerykańskiej giełdzie Nasdaq i jest warta już 158 mln dolarów. Metodą "Tumor Treating Fields" w ubiegłym roku leczonych było już 605 pacjentów. Asaf Danziger, szef spółki w ciągu roku wydaje ponad 40 mln dolarów na badania. Novocure to tylko jeden z 5 tys. działających w Izraelu start-upów.

Neotop - kolejna mała firma z Izraela - walczy z problemem braku wody pitnej. Spółka opracowała system zmniejszający parowanie zbiorników. Film pokazujący wsypywanie milionów kulek do jeziora w Los Angeles robił furorę w internecie kilka miesięcy temu. Jak to działa? Firma wrzuca do zbiornika wodnego specjalnie opracowane kule (w środku są puste). Połowa kuli jest zanurzona w wodzie, drugą połowę wypełnia tylko powietrze. W zasadzie cały proces oparty jest na specjalnych wyżłobieniach wewnątrz kuli i dziurach wpuszczających powietrze - parująca woda szybko się skrapla i wraca do zbiornika.

Tak w dużym skrócie wygląda destylacja termiczna, która zabija pasożyty, poprawia jakość wody i nie pozwala na nadmierne parowanie. Produkt izraelskiej firmy został również uznany przez izraelskie siły powietrzne za doskonały środek na odstraszanie ptaków - np. w wodach nieopodal lotnisk. Dlaczego? Zbiorniki są potrzebne do akcji przeciwpożarowych, ale jednocześnie przyciągają niebezpieczne dla samolotów ptaki.

Bram Industries z kolei tworzy plastikowe torby i pojemniki, które są w pełni biodegradowalne. W ciągu maksymalnie sześciu lat zamienią się w organiczny materiał. A Percepto - kolejna izraelska firma - opracowała platformę, która ułatwia tworzenie specjalistycznego oprogramowania dla dronów.

Naród start-upów?

Izrael w ostatnich latach "produkuje" więcej start-upów niż Kanada, Japonia, Chiny, Indie, Korea a nawet Wielka Brytania. Jak wynika z raportu Startup Genome, firmy zbierającej dane o start-upach na całym świecie, w tym kraju na 2 tys. mieszkańców przypada jedna nowa innowacyjna firma. Dziś w całym Izraelu jest ich już ponad 5 tysięcy, z czego 3,5 tysiąca działa w branży high-tech. Imponujących statystyk nie brakuje. Izraelskich firm notowanych na amerykańskiej giełdzie Nasdaq jest więcej niż z firm Indii, Japonii i Korei razem wziętych. Więcej takich przedsiębiorstw mają tam tylko Amerykanie i Chińczycy.

Co sprawia, że Izrael, kraj otoczony przez nieprzyjazne państwa arabskie i w zasadzie pozbawiony surowców, jest w stanie konkurować z największymi?

- Od ponad 25 lat budujemy bardzo skomplikowany i zdrowy ekosystem tworzenia start-upów. Na dobrą sprawę zaczęło się to wcześniej - Izrael jako kraj jest już trochę start-upem - tłumaczy Jeremie Kletzkine z Start-up Nation Central.

SNC to organizacja, która ściąga do kraju biznesmenów z całego świata, by nawiązali kontakty z młodymi przedsiębiorcami. Kletzkine jest nie tylko teoretykiem. Przez lata współtworzył PrimeSense - firmę, którą za 360 mln dolarów kupił amerykański Apple.

Jak wyjaśnia Kletzkine sukces Izraela to połączenie wielu rozwiązań i trudnej sytuacji kraju. - Izrael jest krajem imigrantów, którzy, jak pokazują liczne badania - nie boją się nowości, nie boją się trudnych sytuacji - tłumaczy.

Statystyki doskonale to potwierdzają - urodzonych w Izraelu jest 70 proc. obywateli, a reszta to przyjezdni. Jeżeli gospodarka ma się nadal tak dynamicznie rozwijać, to w kraju będą potrzebne dodatkowe ręce do pracy. Już dziś w najbardziej zaawansowanych gałęziach gospodarki brakuje 10 tys. inżynierów. Mimo że średnie wynagrodzenie dla programistów jest na podobnym jak w USA poziomie (ponad 80 tys. dolarów rocznie). To z kolei oznacza, że do kraju znowu muszą być ściągnięci najlepsi i z pomysłami. - To akurat dotyczy wszystkich krajów, które chcą być innowacyjne. Bez otwartości na przyjezdnych nie ma na to szans - podkreśla Kletzkine.

Czynników rozwoju gospodarki opartej na start-upach jest jednak więcej. - W naszym wypadku wielki wpływ na gospodarkę ma nie tylko kultura, ale również wojsko. I wcale nie mówię tylko o technologiach wytwarzanych przez i dla wojska. Chodzi również o to, że młodzi szybko uczą się rozwiązywania problemów, wychodzenia poza szablonowe myślenie, a przy okazji pracują na doskonałym sprzęcie, zajmują się analizą zbiorów danych. Wychodzą z wojska i zakładają firmy - mówi Kletzkine.

Wojsko start-upom daje jednak zdecydowanie więcej - to ogromne źródło finansowania - Izraelskie Siły Obronne co roku pochłaniają przynajmniej 15 mld dolarów. Dla porównania modernizacja polskiej armii do 2022 roku będzie kosztować 130 mld zł, czyli 30 mld dolarów. W dziedzinie cyberbezpieczeństwa Israel Defence Forces w zasadzie zachowuje się jak inkubator start-upów - zapewnia finansowanie, technologie, specjalistów, a nawet tworzy własne aplikacje dla żołnierzy. W ciągu ostatnich lat liczba izraelskich firm związanych z bezpieczeństwem urosła do ponad 300.

Największy udział w budowaniu innowacyjnej izraelskiej gospodarki ma jednostka wojskowa "8200", będącą swoistym odpowiednikiem amerykańskiej National Security Agency (NSA). To głównie weterani tej części armii odpowiadają za tworzenie znaczącej liczby start-upów. Zresztą Kleztkine jasno wskazuje, że bardzo często na rozmowach o pracę ważniejsze jest pytanie o armię, niż o skończony uniwersytet. A nic tak nie pomaga w znalezieniu pracy w nowoczesnych technologiach jak zdanie, że służyło się w "8200". Bo (chociaż trudno w to uwierzyć z polskiego punktu widzenia) w armii młodzi uczą się by być "rosh gadol" (czyli w tłumaczeniu - mieć dużą głowę).

Do biznesu przechodzą nie tylko młodzi z "rosh gadol". Generał Hanan Gefen - człowiek przez lata kierujący jednostką - współtworzył system szpiegowania i monitorowania aktywności Palestyńczyków w Strefie Gazy. Po odejściu na wojskową emeryturę, doradza izraelskim firmom.

Wojsko to nie wszystko

Elementem ogromnego systemu jest nie tylko armia. Oprócz tego kraj może pochwalić się sporą liczbą inkubatorów przedsiębiorczości, akceleratorów, prywatnych funduszy kapitałowych (jest ich ponad 100). To one tworzą drugi filar start-upowej machiny .

- Inkubatory są wspierane przez pieniądze rządowe. 85 procent środków wykłada państwo, resztę kluczowi partnerzy - a to przyciąga sporą grupę dużych firm, które czują, że ryzyko jest niewielkie. Interesującą rzeczą jest to, że inkubatory nie boją się porażki. Wydawać by się mogło, że pieniądze powinny iść ze środków ministra gospodarki, a tak nie jest. To są pieniądze z edukacji. Przy tak dużym wsparciu część z tych funduszy na pewno jest tracona, ale od lat rządy uznają, że lepiej włożyć te środki na rozwój start-upów niż na uniwersytety. Rząd zdaje sobie sprawę, że nawet jeden późny sukces wart jest więcej niż wcześniej utracone pieniądze - tłumaczy Kletzkine.

Biorąc pod uwagę plany Mateusza Morawieckiego, który chce zmienić zasady przyznawania pieniędzy przez Polską Agencje Rozwoju Przedsiębiorczości i Polską Agencje Informacji i Inwestycji Zagranicznych, mogłaby to być cenna wskazówka. W końcu jak przekonać urzędników, że warto wydawać pieniądze na ryzykowne projekty?

Jak dowodził ostatnio w money.pl Michał Przewoźniczek, szef firmy MP2, tworzącej zaawansowane systemy do analizy danych liczbowych i obrazowych - "nie ma jednej definicji innowacyjności". A zatem - urzędnik decydujący o wydawaniu pieniędzy musi podejmować ryzyko i zupełnie jak izraelski przedsiębiorca nie może bać się porażki.

Kolejnym elementem układanki są centra badawczo-rozwojowe. W Izraelu oddziały mają największe amerykańskie korporacje, które nie otwierają - znanych z Polski - centrów usług wspólnych, a prawdziwe laboratoria. I chociaż tworzone tam technologie należą do zagranicznych inwestorów, wiedza pozostaje w kraju. Skutek - ludzie z doświadczeniem zakładają swoje firmy. Bo jak pokazują statystyki 75 proc. twórców innowacyjnych przedsiębiorstw ma już doświadczenie z dużych korporacji. Widać to zresztą w przekroju demograficznym - zdecydowaną większość przedsiębiorców stanowią osoby wyraźnie po 30. roku życia.

- Od kilku lat liczba start-upów nie zmienia się. Cześć upada, powstaje trochę nowych, ale ogólna suma jest stała. A to sprawia, że jakość całego systemu rośnie. Skąd takie wnioski? Rosną płace, rośnie zatrudnienie w tym sektorze.

Polskie firmy szukają w Izraelu technologii

Podczas Mobile World Congress w Barcelonie zaczepiłem Jeremiego Kletzkine, by porozmawiać o Polsce. W końcu w ostatnich miesiącach innowacje i innowacyjność odmieniane są przez wszystkie możliwe przypadki. A Mateusz Morawiecki i pracownicy Ministerstwa Rozwoju tworzą wielki program rozkręcenia gospodarki. Kletzkine nie chciał komentować dotychczasowych decyzji Morawieckiego, ale zdradził mi, że z Polski do Izraela ściągnął już wielu przedsiębiorców. Jednocześnie poradził, by o wszystkim myśleć w globalnej skali.

- Izrael to mały kraj i my nie mieliśmy wyboru. Tworzenie produktów tylko na lokalny rynek byłoby zabójcze, dlatego nasze firmy myślą zdecydowanie szerzej. I to jest droga, która muszą iść kraje, które dopiero zaczynają budować system start-upów. Do nadrobienia jest sporo, ale każdy goni. My gonimy za Doliną Krzemową - mówił money.pl.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)