Co ma wspólnego marihuana z kryzysem?

Kolejny raport ekonomistów przyniósł wczoraj informację o tym, że nasz kraj wbrew życzeniowej postawie ministra Rostowskiego nie jest już zieloną wyspą na mapie Europy i spowolnienie gospodarcze może być większe niż zakładano. A to z kolei będzie miało negatywny wpływ na sytuację na rynku pracy.

Kilka dni wcześniej Bank Światowy doniósł tymczasem, że w kwestii ułatwień dla przedsiębiorców niewiele się u nas zmienia i w jego rankingu wciąż jesteśmy wśród takich potęg gospodarczych jak Samoa, Panama, Ghana oraz Trynidad i Tobago. Z kolei agencje ratingowe, które pomimo ostatniej krytyki wciąż jednak mają ogromny wpływ na rynki, straszą obniżeniem ocen wiarygodności Polski, w której ciężko doczekać się reform gospodarczych.

I zapewne się nie doczekają, skoro zmęczonym po kampanii wyborczej politykom praca idzie ostatnio tak ciężko, że nie są nawet w stanie zamknąć tematu budżetu na przyszły rok, a argumentacja dlaczego tego nie robią, jest co najmniej dyskusyjna.

Ale bądźmy wyrozumiali. Przecież władza, bez względu na jej konfigurację, ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie: wewnętrzne tarcia w Platformie Obywatelskiej i PiS, sprawa związków partnerskich, legalizacji marihuany i pozbycia się z Sejmu krzyża, w czym przoduje Palikot i jego _ wesoła gromadka _, która chce przypodobać się lewicowemu elektoratowi (cokolwiek to w polskiej rzeczywistości znaczy). Tym którzy nie pamiętają, przypominam, że chodzi o tego samego Palikota od Komisji Przyjazne Państwo, która obiecywała rewolucyjne zmiany dla przedsiębiorczych. Ktoś je zauważył? Bo być może tylko wiceminister Adam Szejnfeld, wyglądając przez _ jedno okienko _.

Ale czego ja właściwie się czepiam. Czymże jest przecież kryzys gospodarczy przy tak palących tematach na tej zielonej wyspie.

Doniesienia polityczne z ostatnich dni utwierdziły mnie w dwóch, być może mało odkrywczych dla niektórych kwestiach: po pierwsze, politycy są już tak oderwani od rzeczywistości, że coraz trudniej doszukać się jakiegokolwiek sensu w ich poczynaniach. I tylko nie rozumiem, dlaczego muszę im za to płacić.

Po drugie zaś, nie mamy co liczyć na to, że w najbliższych latach dzięki ich poczynaniom będzie nam łatwiej o pracę czy rozwój własnych biznesów. Możemy liczyć tylko na siebie.

Wniosek? Gdy w Polskę uderzy wreszcie kryzys gospodarczy z prawdziwego zdarzenia, to zalegalizowanej już co prawda marihuany nie będzie nawet za co kupić, by weselej go przetrwać.

Autor jest dziennikarzem i analitykiem portalu Money.pl. Wbrew pochopnym wnioskom, które mogą płynąć z lektury felietonu, nie jest zwolennikiem legalizacji marihuany. Daleko mu też do tego, by dołączyć do ruchu Oburzonych, który jego zdaniem jest równie bezideowy, jak politycy i finansiści przeciw którym protestuje.