Bo dla rządu i specjalistów jasne już jest, że grypa kalifornijska, która kiedyś była groźna i świńska, teraz jest niczym innym jak sezonówką z bardzo złym PR-em. Bo kładzie ludzi do łóżek i zabija znacznie rzadziej niż dotychczasowe odmiany tej choroby, a wyrobiła sobie renomę co najmniej hiszpanki.
- _ Niektóre kraje wpadły w pułapkę wywołaną przez nagłe pojawienie się ognisk wirusa A(H1N1) oraz związane z tym zgony i przesadziły z reakcją _ - oświadcza więc Angus Nicoll światowej sławy specjalista ds. grypy. Naukowiec ten prywatnie mówi o świńskiej panice pewnie bardziej dosadnie, ale publicznie mu nie wypada.
Bo wirus A(H1N1) zaraża lekką grypą i potężną histerią. Kiedy zyskał takie właściwości? Już na samym początku, kiedy to z Meksyku, gdzie panuje bałagan epidemiologiczny i informacyjny, dochodziły nas wiadomości tragiczne i w dużej mierze fałszywe. Potem, gdy grypa ta dotarła do krajów cywilizowanych, sprawa się wyjaśniła, ale od histerii nie było już odwrotu. Media, prześcigając się w walce o uwagę, nakręcały aferę, a wszystkim rządom - tak jak naszemu - głupio było powiedzieć obywatelom, żeby dali sobie na rozluźnienie. Oczekuje się od nich przecież troski o obywateli - nawet gdy mają urojenia.
Co w takim razie powinien zrobić rząd? Placebo. Niech minister Kopacz znajdzie dyskretną fabrykę leków, która zacznie tłoczyć wapno w pigułki imitujące drogie preparaty antywirusowe. Łatwo byłoby rządowi taką tańszą partię medykamentów refundować, a i oszczędność na prawdziwych lekach i szczepionkach byłaby wielomilionowa.
Minister Rostowski pewnie by ją chętnie zaksięgował. W najmodniejszy ostatnio sposób, czyli kreatywny. Liczyłby tak, jak w przypadku funduszu drogowego, zmian w ZUS czy zakusów na wirtualne pieniądze NBP- Nie wydaliśmy 150 milionów, więc mamy dodatkowe 150 milionów, a to już 300 milionów!