W artykule „Coraz wyższa cena zaniechania” autorstwa S.Karpińskiego i J. Bieleckiego (Rzeczpospolita 15.07.2004) na kanwie faktu, iż w drodze do euro Litwa, Estonia i Słowenia wyprzedziły Polskę przedstawione są, w moim odczuciu, zbyt jednostronnie konsekwencje wejścia do ERM-2.
Moje zastrzeżenie budzi zarówno ograniczenie całościowej analizy konsekwencji sztywnego powiązania kursu narodowej waluty z euro do zaledwie kilku elementów wraz z pominięciem kontekstu realiów naszej gospodarki, czego konsekwencją jest nieadekwatność porównywania sytuacji tych trzech gospodarek z sytuacją gospodarki polskiej, podobnie jak nieadekwatność powołanych przykładów.
Zacznijmy od abecadła: W warunkach wolnego rynku w walce konkurencyjnej wygrywa silniejszy eliminując z rynku producentów słabszych. Efektem przegrywania przez producentów dóbr i usług z kraju A walki rynkowej z producentami z kraju B jest ujemny bilans handlowy, który w warunkach małej istotności pozostałych elementów bilansu płatniczego, a tak to na ogół wygląda w krajach słabiej rozwiniętych, przekłada się na presję dewaluacyjną waluty kraju A. Powoduje to, że eksport staje się tańszy, a import droższy, co z kolei przywraca równowagę bilansu handlowego. Oznacza to, że istnienie fluktuujących kursów walutowych powoduje, że część różnic w efektywnościach kompensowanych jest przez zmiany kursowe umożliwiające utrzymywanie się na rynkach zarówno własnego kraju, jak i krajów o gospodarkach bardziej efektywnych. Utrzymanie własnej produkcji umożliwia realizację i akumulację zysków, która jest warunkiem sine qua non wyrównywania różnic gospodarczych. Wyeliminowanie z rynku własnej produkcji zamyka tę drogę.
Mechanizm ten działa automatycznie, gdy nie ma żadnych usztywnień spowodowanych działaniem rządu, bądź banku centralnego. Jeszcze silniejszy pozytywny wpływ kursu wymiennego na rozwój gospodarczy występuje, gdy w efekcie świadomej polityki utrzymywany jest niedowartościowany kurs wymienny.
Odwrotnie utrzymanie nadwartościowanego pieniądza, za cenę luksusu stabilnego kursu wymiennego i niskiej inflacji wspiera procesy recesyjne. Silna waluta rozleniwia bowiem gospodarkę - nic nie opłaca się wytwarzać, gdyż tanio można kupić za granicą. A brak konkurowania na wymagających rynkach likwiduje presję innowacyjną. Gospodarka przestawia się przecież na pro-importową, gdyż na imporcie łatwo realizuje się zyski, przeciwnie niż w eksporcie. Przestawienie się na pro-importowość oznacza też utratę miejsc pracy u siebie – rośnie bezrobocie w kraju, a zarazem następuje kreacja miejsc pracy za granicą.
Utrzymywanie nadwartościowanej waluty wytwarza wpływowe, związane z importem lobby, dla którego silna waluta jest warunkiem realizacji wysokich i prostych zysków, a więc zachowania swej uprzywilejowanej pozycji. Lobby to uzyskuje dodatkowe wsparcie z zagranicy, nie koniecznie finansowe, może być ono propagandowe, ideologiczne, naciski polityczne etc. od eksporterów do danego kraju – gdyż dzięki takiej polityce kursowej w kraju utrzymującym silną walutę eksporterzy do niego realizują i akumulują zyski u siebie.
Nie trudno zauważyć, że ten negatywny mechanizm zaistniał z całą mocą w III RP – 14 rok z rzędu występuje ujemny bilans handlu zagranicznego, a bezrobocie osiągnęło poziom ponad 20%. O tym, iż poziom ten jest rzeczywiście groźny świadczyć może, iż znacznie bardziej zamożna Argentyna eksploatowała przy 18-sto procentowym bezrobociu. Należałoby postawić pytanie, jak długo wytrzymałość społeczeństwa będzie trwała, o ile bezrobocie znowu na jesieni zacznie się zwiększać?
Znaczenie niedowartościowanej własnej waluty doceniły władze chińskie, które sztucznie utrzymują, pomimo protestów płynących z zagranicy, zaniżony kurs juana, co bez wątpienia jest jednym z motorów trwającego w ostatnich latach boomu gospodarczego w tym kraju. Również w przeszłości tak rozwinięte kraje jak Francja, czy Włochy, nawet skokowo dewaluowały swą walutę, by w ten sposób pobudzić swą gospodarkę. Odnotowane w Polsce przyspieszenie wzrostu gospodarczego w I półroczu b.r. wynikało w znacznym stopniu z osłabienia się PLN względem euro do poziomu 4,91 na początku marca br. Obecne gwałtowne wzmocnienie wynikające ze spekulacyjnych przyczyn (oczekiwanie zwyżki stóp procentowych) do poziomu blisko 4,4 ujawni z paromiesięcznym opóźnieniem swe konsekwencje dla eksportu i wzrostu gospodarczego, również dla bezrobocia.
Pozbywanie się zatem możliwości pobudzania gospodarki przez politykę kursową oznacza pozbawienie szansy wykorzystania wewnętrznych sił do nadganiania różnic rozwojowych wobec krajów Starej Unii.
O niskiej skuteczności zewnętrznych funduszy pomocowych w warunkach wspólnej waluty na eliminację różnic świadczy dobitnie przykład byłej NRD, która pomimo bilionowej pomocy ze strony RFN i UE przeżywa głęboką recesję - a my przecież nie możemy liczyć na pomoc podobnego rzędu.
Gdyby wreszcie wspólna waluta była warunkiem wystarczający do przyspieszenia wzrostu i rozwoju biedniejszych części kraju, to nie byłoby ani utrzymujących się różnic pomiędzy regionami tego samego państwa, ani potrzeby wdrażania bardzo kosztownych programów rozwojowych wobec słabiej rozwiniętych obszarów. Gdyby wszystko było takie proste! Niestety nie jest.
Możliwości rozwojowe, a więc wyrównywania różnic wobec bogatych części świata determinuje znacznie więcej czynników: istnienie i tania dostępność do rozwiniętej infrastruktury komunikacyjnej, telekomunikacyjnej, finansowej, występujący koszt pieniądza – jego obniżenie możliwe również jest bez wprowadzania wspólnej waluty, czego zdają się nie zauważać Autorzy, istnienie wykształconej i wyszkolonej o wysokim morale pracy siły roboczej możliwie taniej – co oczywiście oznacza nie tylko poziom stawki godzinowej, ale całkowity koszt pracy, istnienie przyjaznego wobec biznesu państwa (praworządnego, sprawnego i nie nakładającego zbytnich obciążeń). Nie są to oczywiście wszystkie czynniki. Lista ich jest znacznie dłuższa. Zwróćmy tylko uwagę na jeszcze jeden. Rozsądne rządy wspierają przede wszystkim rodzimy biznes i to ten zorientowany pro-eksportowo. Do nikąd, a właściwie do wzrostu strukturalnych barier rozwoju, czyli pogłębiania zacofania gospodarczego, prowadzi wspieranie obcego kapitały zorientowanego na
umieszczenie na rynku krajowym finalnej produkcji, bądź jedynie produkcji z końca cyklu technologicznego, zatrudniającej na ogół jedynie niskowykwalifikowaną siłę roboczą, bez perspektywy implantacji wcześniejszych etapów technologicznych (np. montaż samochodów w kraju przyjmującym, dobrze jeżeli część z nich jest reeksportowana, choć to niewiele zmienia).
Podniesione przez autorów korzyści, jakich doznała Dania w 1982 roku wiążąc swą koronę z DM jest kompletnie nieadekwatne wobec aktualnej sytuacji gospodarki polskiej wobec krajów Eurolandu. W tym czasie różnica w poziomie PKB per capita pomiędzy Danią i RFN wynosiła 0,4%, gdy średni PKB per capita w Eurloandzie stanowi ponad 250% polskiego PKB. Również poziom rozwoju zarówno infrastruktury twardej: komunikacyjnej, ekologicznej, ochrony przed żywiołami etc., jak i miękkiej – sektor finansowy, poziom edukacji, sektor B+R, zakres dostępności zdobyczy socjalnych, kultura pracy były zbliżone w obu krajach. W tych warunkach eliminacja ryzyka kursowego mogło ujawnić swój pozytywny dla gospodarki wpływ.
Z kolei sytuacja gospodarek 3 wymienionych krajów jest zasadniczo różna od sytuacji gospodarki polskiej. Oczywista jest różnica skali tych gospodarek, ale różny jest stopień powiązania ich z krajami Eurolandu.
Gospodarka najbogatszej z wymienionych krajów Słowenii, której PKB per capita wynosiła w 2002 roku 18.000 USD, jest silnie zintegrowana z gospodarkami krajów UE posiadając zbliżoną strukturę i poziom płac i cen. Przepływy finansowe z tytułu usług turystycznych głównie świadczonych obywatelom Eurolandu i przekazy zarobków zatrudnionych tam Słoweńców równoważą deficyt bilansu handlu zagranicznego i generują nadwyżkę w bilansie płatniczym w wysokości +375 milionów USD w 2002 roku.
Pod tymi względami różnica jest wobec Polski również kolosalna (-6700 mln USD w bilansie płatniczym w tym samym roku) oraz nikłe dochody z tytułu usług turystycznych i przekazów od emigrantów zarobkowych.
Również Estonia jest krajem znacznie silniej zintegrowanym z krajami Unii – głównie Skandynawią – niż Polska. W tym przypadku pozytywną rolę odegrała skala gospodarki i położenie.
W najgorszym przypadku w tym eksperymencie znajduje się najbiedniejsza i najsłabiej zintegrowana z krajami UE Litwa o zbliżonym do Polski poziomie PKB per capita (różnica na rzecz Polski wynosiła 13% w 2002 roku) i jej doświadczenia mogą mieć pouczające znaczenie dla nas.
We wszystkich tych krajach występuje jeszcze jedna, istotna różnica, a mianowicie nie posiadają, albo prawie nie posiadają zadłużenia zagranicznego nominowanego w walutach narodowych – zadłużenie Słowenii nominowane w walucie narodowej stanowi 1% całego zadłużenia. Zatem ich ewentualne wejście do strefy euro nie wykreuje dla wierzycieli zysków nadzwyczajnych wynikających z różnic oprocentowania pomiędzy euro a walutami narodowymi.
W przypadku Polski aktualnie różnica ta jest bardzo znaczna, gdy oprocentowanie złotowe jest trzykrotnie wyższe wobec oprocentowania w euro.
Rodzi się zatem pytanie, czy zwolennicy szybkiej euroizacji uwzględnili w swych rozważaniach, według jakiej stopy procentowej następować będzie rozliczenie obligacji i kredytów nominowanych w PLN, których okres zapadalności przypada na moment po sztywnym związaniu PLN z Euro, lub nawet po wprowadzeniu euro do obiegu? Należałoby może zastanowić się, ile kosztować to będzie podatnika polskiego, gdy przy takiej różnicy stóp procentowych nastąpi zafiksowanie relacji Euro/PLN oraz ile kosztować będzie gospodarkę zwracającą kredyty według oprocentowania w PLN, ale już w Euro?
Jeżeli dotąd w rozważaniach nie uwzględniono tego elementu i nie przeprowadzono stosownych symulacji, to albo edukacja ekonomiczna zwolenników prędkiej euroizacji pozostawia wiele do życzenia, albo reprezentują interesy zagranicznych kredytodawców, a nie polskiego państwa i gospodarki. Tertium non datur. Pół biedy, jeśli są dziennikarzami, gorzej, gdy są sternikami życia gospodarczego.
_ Autor jest głównym analitykiem ds. rynków wschodnich East Stock Informationsdienste w Hamburgu oraz publicystą Financial Times, Neuer Züricher Zeitung, Rzeczpospolitej, CXO, CFO. _