Dla PO skandal - jak w show biznesie - jest najlepszą reklamą

W Wałbrzychu zakończył się właśnietrwający od ubiegłego roku maraton wyborczy. Po dwóch regularnych turach wybierania prezydenta, politycznym skandalu korupcyjnym, batalii sądowej i powtórzeniu głosowania - skończyło się na turze trzeciej. I - paradoksalnie - politycznie najwięcej zyskali na niej ci, których miała pogrążyć i zatopić.

Powtórzone wybory prezydenckie wygrał już w pierwszej turze Roman Szełemej, popierany przez Platformę Obywatelską. Tę samą Platformę, której zwycięski kandydat z ubiegłorocznego głosowania - Piotr Kruczkowski - musiał oddać mandat w atmosferze skandalu i odszedł z partii. Tę samą PO, z której wywodził się zapamiętany z niewybrednego języka i nie mniej wątpliwych propozycji senator Roman Ludwiczuk. Do tego jeszcze dochodzi awantura o fałszowanie głosów poparcia i zmuszanie szefów firm do opłacania się politykom.

Wydawać by się mogło, że po tylu ciosach wałbrzyska PO się nie podniesie. Nic bardziej mylnego. Wyszło na to, że skandal - jak w show biznesie - jest najlepszą i najskuteczniejszą reklamą. Paradoksalnie, człowiek popierany przez skompromitowaną na wszystkich frontach partię, oskarżoną o kupowanie głosów za symboliczne kwoty, a nawet worek ziemniaków wygrywa wybory w cuglach, w pierwszej turze...

Wyborcy Platformy nie wyciągają wniosków? Jeśli tak, to nie tylko w Wałbrzychu. Przykład idzie z samej góry. Afera hazardowa miała przecież zatopić Platformę, a wywindowała jej poparcie do poziomów sięgających momentami nawet 50 procent. W tym kontekście zupełnie innego znaczenia nabierają słowa Pawła Kowala - cała Polska jest Wałbrzychem.

Autor jest dziennikarzem Money.pl