Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Dotacje, czyli rozdawnictwo po polsku

0
Podziel się:

Od jakiegoś czasu na pierwszy plan w naszym życiu gospodarczym wysuwają się kwestie związane z dotowaniem tych, którzy nie są w stanie poradzić sobie w rynkowej rzeczywistości. Nie są w stanie, gdyż albo do niej zupełnie nie pasują, będąc tworami zupełnie innej epoki, albo też konstrukcja systemu, w jakim funkcjonują, nigdy nie będzie umożliwiać im prawidłowego funkcjonowania

Dotacje, czyli rozdawnictwo po polsku

Najgłośniejsi są w tej chwili kolejarze. Z roku na rok coraz mniej osób jeździ koleją. Nie ma co się dziwić, pociągi są wolne (zwłaszcza te regionalne), brudne, "chodzą" bardzo sporadycznie, ceny biletów zaś niewspółmiernie drożeją do innych alternatywnych możliwości transportu pasażerskiego.
Przecież nasi rodacy nie przestali podróżować, dojeżdżać do pracy i szkoły, załatwiać tysięce spraw. Pociągi wypierane są przez autobusy, busy oraz prywatne samochody osobowe. Rozwój ten to głównie zasługa prywatnej inicjatywy oraz cen gazu. Jeszcze w 1990 roku liczba pasażerów kolei sięgała 1 mld osób rocznie, dziś to ok. 150 – 200 mln osób. Żadne przedsiębiorstwo bez gruntownej redukcji potencjału produkcyjnego nie przetrwałoby w warunkach rynkowych takiego spadku sprzedaży.

Tymczasem w PKP w 1990 roku pracowało o 230 tys. osób, a teraz ok. 145 tys. osób. W ciągu ostatnich dwóch lat zatrudnienie spadło o 32 tys. osób. Dziesięć lat temu na jednego pracownika przypadało prawie 5 tys. pasażerów, teraz ok. 1 – 1,2 tys. podróżnych. Po drodze oczywiście były najróżniejsze programy naprawy, restrukturyzacji, reorganizacji. Kończyły się one jednak zawsze, coraz mniejszą liczbą połączeń, coraz droższymi biletami i coraz większymi wydatkami na kolej z budżetu państwa.

Obecna, nie wiem która już z kolei reforma, zakłada likwidację ponad tysiąca połączeń regionalnych. Związkowcy zapowiedzieli strajk generalny, gdyż wówczas rzeczywiście dla większości pracowników PKP nie byłoby na kolei żadnego zajęcia i byłby to poważny (aczkolwiek wcale nie decydujący) powód do zwolnień grupowych.

Nasz "kochany" rząd, który po akcesji, wojnie na górze i kongresie partyjnym nabrał wyraźnie wojowniczych rumieńców sprawiał wrażenie tego, który będzie walczył o zdrowe fundamenty rozwoju gospodarczego. Takie były przynajmniej deklaracje: przede wszystkim wzrost gospodarczy”, „wolność gospodarcza”, „podatek liniowy”. I co? Wystarczyła marsowa mina kolejarzy i reformatorski tupet rządu rozpłynął się w niebycie.

Rząd przystał praktycznie na wszystkie warunki związków zawodowych bankrutującej kolei. W przyszłym roku na kolej zapłacimy drodzy podatnicy ponad 1,6 mld zł. z naszych podatków, ponad 50 zł. na głowę. Likwidowane będą tylko pociągi, którymi naprawdę nikt nie jeździ – takie których koszty funkcjonowania pokrywane są w 10%, albo takie którymi jeździ średnio poniżej 50 osób. Może jestem laikiem, ale to oznacza, że wystarczy wagon pasażerów, aby pociąg jeździł. Nie muszę chyba w tym miejscu wspominać o darmowych przejazdach rodzin kolejarzy – w razie czego zapewnią „frekwencję”.

To bardzo niebezpieczny precedens. Teraz bowiem do szturmu na państwową, czyli naszą, kasę ruszą:
- służba zdrowia – oddłużenie sektora;
- rolnicy – katastrofalna susza;
- bezrobotni – już raz napadli na komisję śledczą i na sejm;
- górnicy – sytuacja w Kompanii Węglowej.

I co powie im rząd, jeśli padnie rozsądny argument: „kolejarze dostali, a my ?”
Być może za chwilę do tych grup dołączą producenci Lanosów i Matizów, a czemu to oni są gorsi od kolejarzy? I zacznie się zbiorowe rozdawnictwo oraz związane z nim powiększanie dziury budżetowej.

Oczywiście nie muszę mówić, że póki co nie ma w planie budżetu ani na rok 2003, ani na rok 2004 tych wydatków. Pieniądze jednak mogą znaleźć się w sposób bardziej ukryty. Mianowicie tak jak to jest w przypadku Kompanii Węglowej – przekazuje się akcje spółek giełdowych będące w posiadaniu MSP. Środki te nie są w budżecie ewidencjonowane jako wydatki i oficjalnie rząd ich nie powiększa, tylko potem nie może wykonać planu prywatyzacji i pokrywa deficyt budżetowy w większym stopniu niż planowano długiem.

Ta droga do nikąd skończy się niebawem, coraz mniej bowiem pozostaje akcji do rozdania, a paszcze chętnych na dotacje są coraz bardziej nienasycone. A prawdziwy rząd poznaje się nie po rumieńcach i deklaracjach, a po czynach i ustępstwach wobec związków zawodowych.

wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)