Zwycięstwo czarnoskórego kandydata to wydarzenie nie tylko o olbrzymim znaczeniu politycznym, ale też o bezprecedensowym wymiarze kulturowym. Kinomani zwykli mówić _ następny Bond będzie Murzynem _, by wyśmiać politycznie poprawne trendy w kinematografii.
Niebieskooki blondyn Daniel Craig, którego już za dwa dni zobaczymy na ekranach kin, na razie oddala tę perspektywę w niebyt, ale i tak polityczne poprawne wizje Hollywood świętują dziś wielkie zwycięstwo.
Czarnoskóry prezydent był właściwie żelaznym standardem amerykańskich filmów fabularnych i seriali. Z rzadka zastępowała go kobieta, a biały mężczyzna - zupełnie wyjątkowo.
W czasach gdy producenci filmowi namiętnie obsadzali czarnoskórych aktorów w roli głowy amerykańskiego supermocarstwa, jajogłowi eksperci spokojnie deliberowali nad tym, czy pierwszy Murzyn ma szansę zostać prezydentem USA za 40 czy może już za 30 lat.
Starcie Hillary Clinton z Barackiem Obamą o nominację w swojej partii wielu ekspertów odbierało jako swego rodzaju polityczne samobójstwo i pogrzebanie szans Demokratów na wygraną.
Tymczasem wizja Hollywood wygrała z ocenami fachowców od realpolitik. To dobra lekcja pokory dla tych, którzy z pogardą patrzą na _ fabrykę snów _ jako li tylko dostarczyciela rozrywki dla niewymagającej gawiedzi. Ekonomiści i politolodzy powinni zdecydowanie częściej chodzić do kina.
- ZOBACZ TAKŻE:
- Amerykanie wybierają prezydenta
- *Wybory do Kongresu w cieniu starcia gigantów *
- Wybory w USA. Obama i McCain mają 21 rywali
- Palin i McCain już zagłosowali
- McCain to dla Polski lepszy wybór
- Obama chce bankructwa przemysłu węglowego?
- Barroso: Europejczycy wybraliby Baracka Obamę
- Wiadomości z kraju i ze świata na Twojej stronie internetowej
Nie mogę powiedzieć, by cieszyło mnie zwycięstwo Baracka Obamy. Nie podoba mi się jego program interwencjonizmu gospodarczego, a jeszcze bardziej plany małej rewolucji kulturowej. Na pocieszenie pozostaje mi wierzyć w moc, jakżeby inaczej... zaskakujących hollywoodzkich przepowiedni.
W filmie _ Człowiek demolka _ z 1993 roku, grany przez Sylvestra Stallone bohater budzi się z hibernacji w roku 2032. W dowcipnym dialogu z policjantką graną przez Sandrę Bullock, dowiaduje się, że prezydentem USA został Arnold Schwarzenegger, choć wymagało to wprowadzenia sześćdziesiątej pierwszej poprawki do konstytucji.
Pamiętajmy, że ta linia dialogowa powstała jeszcze w czasach, gdy wizja Arnolda jako gubernatora Kalifornii mogłaby robić jedynie za kabaretowy skecz.
Mam nadzieję, że gdy Amerykanie zauważą, że demokratyczna troska o obywateli odbiera im kolejne swobody, a demokratyczna miękkość obniża poczucie bezpieczeństwa, wówczas za jedną lub dwie kadencje znów zapragną rządów silnej ręki i zagłosują na nowego Ronalda Reagana.
A skoro Reagan był aktorem, to jego odpowiednik w XXI wieku może nim być tym bardziej. Zatem niech nie załamują rąk ci, dla których zwycięstwo Obamy to przemeblowanie Ameryki na socjalistyczną modłę. Po Baracku przyjdzie Arnold i zrobi porządek...
Autor jest ekonomistą specjalizującym się w zagadnieniach racjonalności,
autorem publikacji z zakresu ekonomii behawioralnej i psychologii hazardu.
Współpracuje z miesięcznikiem psychologicznym _ Charaktery _.