Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Dzik: Premier żartuje, że euro albo śmierć

0
Podziel się:

Parę lat temu furorę zrobiło hasło polityczne "Nicea albo śmierć" obrazujące nasze zaangażowanie w walce o korzystny system głosowania w Radzie UE. Widząc obecną determinację do szybkiego wprowadzenia unijnej waluty, lada chwila Premier powinien walnąć pięścią w stół i powiedzieć "Euro albo śmierć!".

Dzik: Premier żartuje, że euro albo śmierć

Parę lat temu furorę zrobiło hasło polityczne _ Nicea albo śmierć _ obrazujące nasze zaangażowanie w walce o korzystny system głosowania w Radzie UE. Widząc obecną determinację do szybkiego wprowadzenia unijnej waluty, lada chwila Premier powinien walnąć pięścią w stół i powiedzieć _ Euro albo śmierć! _

Rząd przedstawił bardzo optymistyczny plan obniżenia deficytu finansów publicznych do 3 procent PKB w roku 2012. Do spełnienia kryteriów z Maastricht potrzebna będzie również niska inflacja na poziomie nie wyższym niż 1,5 punktu procentowego od najniższej unijnej i dług publiczny nie przekraczający 60 procent PKB.

Sprawa nie jest prosta. Minister Finansów udowodnił już wcześniej, że darzy sympatią kreatywną księgowość, ale w przypadku wejścia do strefy euro ta metoda zawiedzie. Unia zbyt mocno sparzyła się greckimi akcesyjnymi fałszerstwami - teraz nie uwierzy nam na słowo i wszystko dokładnie sprawdzi.

Nadzieją ma być program konsolidacji finansów publicznych, który ma ułatwić zrównoważenie budżetu. Stoi on jednak na słabych filarach. W planowane dochody 27 miliardów zł z prywatyzacji mało kto wierzy. Włączenie mundurowych do powszechnego systemem emerytalnego, jeśli się uda pomimo protestów, przyniesie znaczące zyski dużo później niż w ciągu dwóch lat.

Rząd chce nawet ograniczyć odliczeń VAT od pojazdów z kratką, choć ma przeciw sobie wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tej sprawie. Z drugiej strony rządowy projekt mówi tylko o kosmetycznej reformie KRUS, która w żadnym wypadku nie jest likwidacja KRUS, a tylko jego ewolucyjną zmianą. Cóż, koalicjanta nie można drażnić, wyborców za to - jak najbardziej.

Przy tak znaczących wydatkach sztywnych budżetu, łatanie dziury przez drugorzędne oszczędności i wirtualne zyski ma małe szanse powodzenia. Nie zapominajmy również, że nawet jeśli jakimś cudem uda się utrzymać w ryzach budżet, to nie będzie to takie łatwe z inflacją, która przy ewentualnym ożywieniu gospodarczym może być kilkuprocentowa.

Gdyby rząd wcześniej dał przykład odpowiedzialności i radzenia sobie w trudnych sprawach, pomyślałbym, że nierealistyczne deklaracje w drodze do euro to coś, co Anglosasi zgrabnie nazywają _ precommitment _ - dobrowolnie związanie sobie rąk w celu osiągnięcia wyższego dobra. Reguła wydatkowa byłaby wówczas takim odpowiednikiem esperalu, który wszywa sobie alkoholik. Esperal nie zapobiega w 100 procentach sięgnięciu po kieliszek, ale narzuca pewne bolesne konsekwencje takiego czynu.

Rząd jednak nie stosuje tego typu strategii, o czym najlepiej świadczy to, że nie powiedziano, co się stanie, jak się nie uda. No, może niedługo Donald Tusk powie, że zdymisjonuje ministra Grada, jeśli w 2010 nie będzie 27 miliardów przychodów z prywatyzacji, choć w świetle historii ze sprzedażą stoczni zabrzmi to jak kiepski dowcip. Ale premier lubi kiepskie dowcipy. Tak bardzo, że nawet zrezygnował z wyścigu o prezydenturę, by nam ich jeszcze trochę opowiedzieć.

Autor jest ekonomistą specjalizującym się w zagadnieniach racjonalności,

ekonomii behawioralnej i psychologii hazardu

euro
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)