Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Arkadiusz Droździel
|

Filar: Druga fala kryzysu nam nie grozi

0
Podziel się:
Filar: Druga fala kryzysu nam nie grozi

Czy obecne zawirowania na rynkach finansowych to początek drugiej fali kryzysu zapoczątkowanego jesienią w 2008 roku?

*Prof. Dariusz Filar, członek rady gospodarczej przy premierze i były członek RPP: *Nie sądzę. Coś takiego by nam groziło, gdyby po Grecji kolejny kraj nie był w stanie samodzielnie obsługiwać swojego zadłużenia. Ale i wtedy raczej gospodarka by nie popadła ponownie w recesję. Wzrost gospodarki byłby jednak jeszcze bardziej anemiczny niż teraz.

Kto stanowi największe zagrożenie?

W porządku alfabetycznym są to Hiszpania, Irlandia, Portugalia i Włochy. Na chwilę obecną trudno jest jednak wytypować, który kraj może być kolejnym, który nie będzie w stanie płacić swoich długów.

Czyli jeżeli tym państwom uda się uniknąć kłopotów, jakie są udziałem Grecji, to sytuacja powinna wrócić do normy?

Grecja niezależnie co by proponowała rynkom finansowym, to sama nie jest już w stanie obsługiwać swojego długu. Pomimo że Grecy nie proponowali jeszcze nikomu restrukturyzacji swojego długu, to w rzeczywistości już zbankrutowali.

Już teraz Grecja jest w gruncie rzeczy na garnuszku UE i MFW dlatego, że sama już swojego długu nie obsługuje. Natomiast Hiszpania – dzięki udanej ostatniej emisji swoich obligacji – dowiodła, że jest w stanie sama obsługiwać swój dług. Miejmy nadzieje, że podobnie będzie również z pozostałymi zagrożonymi niewypłacalnością krajami takimi jak: Włochy, Irlandia czy Portugalia.

Jeżeli będą one w stanie obsługiwać swój dług – nawet jeżeli będzie je to więcej kosztowało, to wówczas historia skończy się na Grecji, która staje się pouczającym przykładem czego nie należy robić.

W dłuższej perspektywie może wyjść to więc Unii Europejskiej i strefie euro tylko na zdrowie. Oczywiście będzie to miało swoją cenę, bo w takich sytuacjach rynki stają się bardziej wymagające i w rezultacie my również będziemy musieli nieco więcej zapłacić za pożyczane nam pieniądze.

A gdyby się jednak - takie niewypłacalne państwo, państwa pojawiły - czego możemy się spodziewać?

Głębokich spadków na rynkach akcji, dalszego osłabienia, przede wszystkim euro i w konsekwencji poskutkuje znacznym przyhamowaniem ożywienia gospodarczego.

W gruncie rzeczy jesteśmy w tej chwili na swoistym rozdrożu: albo Grecja jest przypadkiem samym w sobie, który zostaje nie tyle uleczony, co zamrożony w obecnej postaci. Kłopoty greckie nie przenoszą się gdzie indziej, ożywienie w gospodarce trwa, rynki się uspokajają. I to jest scenariusz pozytywny. Jego przeciwieństwem jest sytuacja, gdy kolejny kraj nie jest w stanie samodzielnie obsługiwać swojego zadłużenia co powoduje, że to wątłe ożywienie ulega przyhamowaniu.

Gdyby ten pesymistyczny scenariusz wziął górę, to jaki by to miało wpływ na naszą gospodarkę?

Nie rozwijamy się w tempie 3 procent, które moglibyśmy uzyskać, ale rośniemy wolniej co najwyżej na poziomie 2009 roku.

Twierdzi Pan, że obecne zawirowania na rynkach finansowych nie są początkiem drugiej fali recesji zapoczątkowanej w 2008 roku. Wtedy jednak też mieliśmy do czynienia ze znacznymi spadkami na giełdach światowych, na rodzimym podwórku dodatkowo drastycznie osłabił się złoty.

Moim zdaniem na to wszystko co się dzieje należy patrzeć w perspektywie dłuższej niż od 2008 roku, ale raczej w perspektywie – jeżeli bierzemy pod uwagę Polskę – przełomu 2004 i 2005 roku.

Na początku 2005 roku zakończył się proces dostosowywania poziomu kursu złotego przede wszystkim do euro, będący wynikiem zmniejszenia premii za ryzyko w wyniku naszego przystąpienia do Unii Europejskiej. Należy pamiętać, że tuż przed przystąpieniem Polski do Unii euro kosztowało nawet 4,8 zł. Potem przez cały 2004 i na początku 2005 roku zjeżdżaliśmy w okolice 4 złotych i właściwie przez cały 2005, 2006 i do połowy 2007 roku kurs złotego był niezwykle stabilny. Na rynkach finansowych panował spokój. Jak się dzisiaj rozmawia z firmami importującymi i eksportującymi to te trzy lata pamiętają, jako okres idealnego spokoju.

Spokój na rynkach skończył się przed 2008?

Już w 2007 – tak naprawdę rozpoczęły się zaburzenia na rynkach finansowych, a nie od upadku Lehmann Brothers. Trzy lata temu rynki wschodzące, w tym polski, zaczęły być traktowane jako obszar bezpiecznego _ parkowania _ walut, co przekładało się na znaczne umocnienie złotego, które trwało do 2008 roku do okresu poprzedzającego upadek Lehmann Brothers. Złoty zjechał z 4 złotych do 3,2 zł za euro. Już wtedy mówiłem, że to nadzwyczajna aprecjacja, która nie ma nic wspólnego z fundamentami naszej gospodarki, a jest wywołana tylko i wyłącznie przez przepływy na rynku globalnym.

Jesienią 2008 roku dzieje się rzecz podobna do tej z którą mamy do czynienia obecnie. Po upadku Lehmann Brothers sytuacja jest tak zła, że tylko dolar jest uważany za walutę bezpieczną. Rośnie więc na niego popyt, co powoduje wzmocnienie dolara do euro i w rezultacie osłabienie walut krajów wschodzących.

Boleśnie odczuliśmy to na początku 2009 roku.

Na szczęście rząd w połowie lutego, poprzez interwencję za pośrednictwem BGK, zahamował osłabienie złotego.

Jednak to nie był koniec kłopotów.

Patrząc na wzajemne zachowanie dolara i euro i to co się działo ze złotym pod koniec ubiegłego roku byłem skłonny uważać, że sytuacja po burzliwym okresie 2007-2009 powoli powraca do normy, że euro będzie kosztować 1,3 dolara, a w związku z tym my będziemy płacić za wspólną walutę 3,9-4,1 zł, czyli na poziomie tzw. fair value, czy wartości godziwej.

Od przełomu lutego i marca zaczęła się gra na wzmocnienie złotego, która była w jakimś stopniu związana z dobrymi wynikami naszej gospodarki, która jako jedyna zanotowała wzrost gospodarczy w całym 2009 roku. Ale poza tym było to też związane z przepływami globalnymi, większym apetytem na ryzyko. Dlatego już na początku marca postulowałem interwencję na rynku walutowym, tym razem ze strony NBP, no i po miesiącu doszło do takiego działania. Dzięki temu bank centralny pokazał inwestorom, że nie ma przyzwolenia na spekulacyjną grę na umocnienie złotego.

Na to nałożyła się jednak trudne do przewidzenia kłopoty Grecji, gdzie kryzys finansowy przepoczwarzył się w kryzys fiskalny, który dotyka właściwie wszystkie wysoko rozwinięte gospodarki. No i mamy więc do czynienia w gruncie rzeczy z tym co się działo pod koniec 2008 roku – znowu wszyscy uciekają do dolara, euro traci, złoty traci razem z nim. Ale jeżeli spokojnie się spojrzy na średni miesięczny kurs euro z listopada i grudnia 2009 roku, to jest on taki jak dzisiaj.

Czyli na rynku złotegonie dzieje*się nic nadzwyczajnego, co powinno budzić niepokój?*

Jak najbardziej. To co zostało zapoczątkowane przez interwencję NBP, na co następnie nałożyły się kłopoty Grecji, wyeliminowało grę na aprecjację złotego, która trwała od początku roku i znaleźliśmy się z kursem ponownie na poziome fair value, czyli około 4 zł za euro.

Czyli gdyby problemu Grecji nie było, to złoty i tak by się umacniał?

Zapewne w mniejszym zakresie, ale i tak by to nastąpiło po interwencji NBP.

To, że złoty traci do dolara jest poniekąd zrozumiałe – amerykańska waluta jest uznawana za jeden z najbezpieczniejszych instrumentów finansowych. Ale dlaczego złoty osłabia się również do euro? Przecież powodem obecnych zawirowań są kłopoty z obsługą zadłużenia państw strefy euro.

Ponieważ złoty ciągle należy do koszyka walut wschodzących, i dlatego inwestycja w naszą walutę jest uznawana jako bardziej ryzykowna niż w euro. A ponadto złoty jest najbardziej płynną walutą w regionie co oznacza, że gdy inwestorzy mają zamiar ulokować kapitały w walutach środkowo-europejskich to największa ich część przypada na złotego, bo najłatwiej jest kupić jego znaczną ilość.

W obliczu problemów jakie trapią obecnie strefę euro, czy nadal powinniśmy się spieszyć z zastąpieniem złotego przez euro?

Zawsze powtarzałem, że kluczem do przyjęcia euro jest trwałe spełnianie kryteriów. To znaczy, że nasz deficyt będzie niski nie przez rok dwa, tylko przez lata. Podobnie zadłużenie. Tak więc nieważne czy nas przyjmą do strefy euro za trzy czy siedem lat, to i tak musimy pracować, by te kryteria spełniać. To dowód, że mamy zdrową gospodarkę, która ma szansę na długofalowy, szybki rozwoju.

Ale czy jest w ogóle sens spieszyć się z przyjęciem euro? Jak widać nie jest to twór do końca doskonały. Państwa, które starają się dbać o spełnianie kryteriów ponoszą skutki rozrzutności innych członków. Czy w tej sytuacji nie powinniśmy poczekać do momentu, gdy wypracowane zostaną mechanizmy, które ograniczą takie zjawiska?

Jesteśmy w o tyle _ komfortowej _ sytuacji, że do 2013 roku nie mamy praktycznie żadnych szans spełnienia kryteriów zastąpienia złotego przez euro. Gdybyśmy się nadzwyczajnie zmobilizowali, to może udałoby się to w 2014 roku, czyli w 2015 roku moglibyśmy zamienić złotego na euro. A do tego czasu kraje strefy euro wprowadzą zapewne odpowiednie zabezpieczenia. Już teraz kanclerz Angela Merkel bardzo mocno podkreśla taką potrzebę.

Nie, ale nie dlatego, żeby to była zła inwestycja, ale z braku czasy by się tym zająć.

Czy jednak, w obliczu obecnych zawirowań na rynkach finansowych, zakup akcji PZU był dobrą inwestycją?

W krótkim terminie może się okazać, że znaczny zysk nie będzie możliwy, ale jestem przekonany, że w dłuższej perspektywie jest to bardzo dobra inwestycja.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)