Do 1970 roku żaden z polskich rządów nie potrzebował rzecznika prasowego. Stanowisko to utworzono dopiero na fali zmian pogrudniowych, aby uwiarygodnić rzekomą _ europejskość _ ekipy kojarzonej później z propagandą sukcesu.
Dopiero w latach osiemdziesiątych rządzący zdali sobie sprawę, że funkcję tę powinien pełnić ktoś, kto nie tylko rozumie istotę wolnej prasy (zagranicznej), ale przede wszystkim potrafi dbać o wizerunek władzy. Co w tamtych tragicznych czasach wydawało się niemożliwością.
W niepodległej Polsce każdy nowy premier musiał mieć rzecznika z dwóch powodów. Po pierwsze nie każdy korzystnie wypadał w kontaktach z mediami. Rzecznicy, m.in., często służyli do odpowiedniego tłumaczenia dziennikarzom, co ich szefowie mieli na myśli, gdy zdarzało się im popełniać gafy. Po drugie mieli kojarzyć się z niepopularnymi decyzjami, o których informowali podczas konferencji prasowych. Premierzy woleli pojawiać się przed kamerami przy okazji sukcesów.
Z siedemnastu dotychczasowych rzeczników, część zasługiwała raczej na miano niedorzeczników, a znaczenie tej funkcji malało w miarę, jak politycy zaczęli zdawać sobie sprawę z wyborczych efektów, jakie daje stała obecność w mediach. Najczęściej zresztą rzecznikami prasowymi byli bardziej błyskotliwi aktywiści partyjni, nie rozróżniający jednak klasycznego public relations od propagandy, do której było im bliżej.
DopieroDonald Tuskzdecydował się na eksperyment, zatrudniając Agnieszkę Liszkę - fachowca z branży PR. Niestety, eksperyment ten nie mógł się udać, choćby z tego powodu, że nie należała ona do zaufanego grona towarzyszy partyjnych, a obowiązujący wówczas na polskiej scenie politycznej dyskurs znacznie odbiegał od przyjętego w tym zawodzie.
I wydawało się, że premier oraz rząd mogą się obyć bez rzecznika prasowego. Spowolnienia gospodarczego jeszcze nie było widać, a opozycja robiła wszystko, by rządzącym rosły notowania w sondażach.
Jednak dbałość o reputację wymaga profesjonalizmu, strategii i konsekwencji. Ich brak prędzej czy później musiał dać o sobie znać. W obliczu grożących niepowodzeń należało znaleźć kogoś, kto chciałby lub musiałby firmować je własną twarzą.
Wieść sejmowa niosła, że do grona trzech ministrów mniej oficjalnie dbających o wizerunek premiera, dołączyć maPaweł Graś, były pełnomocnik do spraw służb specjalnych, co przy okazji spowodowało żarty dotyczące jego umiejętności w wywiadach i... kontrwywiadach.
Dla polityka, który osiągnął już pewien szczebel kariery, taka nominacja może ją przerwać, a na pewno zahamować. Ale ci, którzy tak twierdzą, mogą się mylić. Bowiem nie takim problemom przyszło Grasiowi stawić czoło.
W 2004 roku z 460 posłów tylko on iPaweł Poncyliuszz PiS-u zgłosili się do uczestnictwa w zainicjowanej przez Super Express akcji _ Przeżyć za 500 zł _. Właśnie tyle wówczas, po odliczeniu czynszu i innych opłat, zostawało w portmonetkach obywatelek i obywateli żyjących z 780 złotych minimum socjalnego.
I jakimś cudem, nie czynem, udało im się przeżyć za te kwotę cały miesiąc luty, a był to rok przestępny.
Raport Money.pl | |
---|---|
*Partie zacisną pasa? Tylko PO jest "na tak" * 604 miliony złotych - tyle przeznaczono z budżetu na sfinansowanie partii politycznych w ciągu ośmiu lat. Zobacz raport Money.pl |
Dlatego ewentualne powołanie Pawła Grasia na stanowisko rzecznika prasowego rządu powinno skłaniać do poważniejszych refleksji, nad niespodziankami, jakie ten rząd może szykować. Czyżby, oprócz planów ograniczenia finansowania partii z budżetu państwa, szykowały się obniżki uposażeń poselskich? Bo według sondaży, większość Polaków gotowa jest, dla zachowania miejsca pracy, zgodzić się na zmniejszenie pensji.
Autor jest dziennikarzem i publicystą, ekspertem w zakresie etyki
i prawa reklamy, mediów i PR. Był doradcą ds. wizerunku w sztabach wyborczych różnych ugrupowań politycznych w latach 2000, 2001, 2002 i 2005.